sobota, 23 kwietnia 2011

ab ovo ad malo

szczególny dzień rozpoczęty ab ovo
na stole świetlista biel lniny
łaskawe spojrzenie baranka
w cebuli barwione pisanki

zielone się śmieje do gwaru biesiady
życzenia potokiem ab ovo
ad malo by pędzić do nieskończoności
pod nieba kolejne odsłony


przepysznią się ciasta
zrumienią owoce
dzwonnie zagra zastawa

wybudzi nadzieję  ta przestrzeń bez granic
podsyci triumfem dar życia

wtorek, 19 kwietnia 2011

sprzyjająca miniatura

w swojej nieśmiałości
śmiało zbieram siły
podnoszę do potęgi
żart
i fart

Będzie jak w szwajcarskim zegarku - Teatrzyk Absurdalny Banialuka

- A kuku zegarmistrzu Dzięciole, a kuku!
- A czego mnie budzisz, zepsuta kukułko?
Nie budź ze snu zegarmistrza!
- A kuku, Dzięciole, a kuku! Zrób mi, proszę stuku puku!
Bo skrzydełka na zawiasach skrzeczą, wrony przyganiają..!
- Nie budź ze snu zegarmistrza, trybiki stają, zgrzyta..!
- A kuku, Dzięciole, a kuku! Zrób mi nowy zawias z drutu.
Kruki na gałęzi się śmieją... koguty pieją... Ja ochrypłam...
- Nie budź za snu zegarmistrza, bo nie przyszła jeszcze kryska.
Tu zakładów znajdziesz pięć, do nich zgłoś się, skoro chęć!
- A kuku, a kuku! Mistrzów różnych dosyć tutaj, a ja się o skrzydła smutam...
Nie masz chęci, stary werk... Kukać trudno, wkoło ćwierk...!
- Nie budź ze snu zegarmistrza, bo kukułek wkoło moc, a ty jeszcze dajesz głos.
Jeszcze skrzypi stare skrzydło, a mnie słuchać już obrzydło, kuku, kuku...
Zamknij dziób, bo ci zaraz skrzywię czub!
- Wrony kraczą, dziobią kruki, chcę wydawać z siebie kuku, chcę trzepotać,
budzić z rana. Zegarmistrzu, zakochana jestem w skrzydłach i w łopocie.
Napraw mnie i po kłopocie. Nie każ krakać i stać w miejscu.
Ja w zegara chcę tkwić sercu, słuchać bicia, wznosić larum...
- Inny zerknie do zegara, ja zbyt senny, jam zbyt cenny,
by kukułka do remontu narobiła mi afrontu!
- Kuku, kuku, zegarmistrzu... Nie mam więcej już pomysłu,
byś nie zaspał, byś się zbudził i nade mną się potrudził.

Nakukała prosto w ucho. Jeszcze ciemno, zegar głucho
takt wybija, skrzeczy noc, uniósł w gniewie frędzle koc.
Przykrył zegar Dzięcioł stary. Kos się wziął za czary mary,
stroi miny, dłubie w trybach, więc pokukam jeszcze chyba.
Kos się śmieje; ani chybi się udało ruszyć tryby!
Ptak jak żywy! Nielot kiwi..?!

Spacer sentymentalny



Uwaga! Spadający tynk!
Zażenowana kamienica.
Odarte mury ze świetności,
okna bez błysku czystych szyb
dyktą matowo spoglądają.

Pamiętam zastęp pelargonii
- barwą przekrzykiwały berka:
Kto gra?! Kto gra?!
Bo za minutkę(...)

w oczach zdziwiony park zmaleje,
gdy wygra rozpędzony czas.

Gdzieś na cokole Jakub Waga
w bezruchu śledził pęd rowerków.
Kamień zapisał obraz zabaw,
w asfalt obrosła brukowana
ulica. Tuż za rogiem
spożywczak snuje się w pamięci.

Migawki biegną na Starówkę
z piątakiem w dłoni do cukierni,
w sandałach ciut sfatygowanych.
Fontanna mgłą policzek muska.
Piórkiem i węglem Profesora
pośród topoli pluszcze woda.

W niedzielę gotyk majestatem
i babci mądrym przynaglaniem
organów tonem śpiewał prawdy.
Echo spod sklepień przemykało
w podcieni szpaler
- w serce miasta.

Uwaga! Spadający tynk!
Odarte mury ze świetności...
Powierzam starej bramie sekret:
Wspomnienia nieźle się trzymają.

zanim jesień

drzewom

póki pióropusz zielony jeszcze
tłumi szepty
odgłosy poufnych rozmów
zwierzeń szeleszczenia
w dłoniach poukrywane

powierzam

słowa nie powiedziane
ciche wykrzykniki
i jeszcze stroskane spojrzenia
ukryte za woal
zielonych partykuł

ufając

pokornie rysunkom
na powierzchni liści
zwierzam im pytajniki
wielokropków gąszcze
póki zielony pióropusz chroni

nadzieje

pośród konarów uplecione skrzętnie
odczytuję wsłuchana
w koncert zielonych myśli
i pobożnych życzeń
wiary lękliwej o jesienne słoty

melodie jesieni

nie każde słowo płynie gładko
głuchy chrzęst żwiru pod stopami
zgrzyt klucza w zamku
kaszel niedopowiedzianych
w otwartą dłoń tuż obok ust

strumień gdzieś w głowie
wygrywa płynną muzę
deszcz w rynnie więzi dźwięki
parapet filharmonią kropel
a chmury bezszelestnie

świst wiatru urwał kawał frazy
drzwi o futrynę rozbiły błogi spokój
zegar takt podliczył milczy
kroki jak echo oddalone
po niecierpliwym bębnieniu palcami

rumor zamiera
piano coraz bardziej ciąży
melancholijnym wyrzekaniem
że granie że dzwonków kapela
i dziwnie smutne zasłuchanie

obudzi się po słotnej porze
obeschnie mokry koncert
w słońcu

Śmiej się wśród ludzi

Czasom na pohybel zagwiżdżę na palcach
zaśmieję się prześmiewczo i na nosie zagram.

Gołębie poderwę do tańca pod niebem.
Chichotem zarażę niczym grypą, śmiechem!

Na przekór regułom nie będę matroną.
Kichnę w twarz buńczucznie skostniałym kanonom.

Gdzie ukłon stosowny, ja połknę kijaszek.
Lecz dlaczego czasem w kułak cicho płaczę?

ukształtowanie

akademie do kończenia,
wpis, że zaliczono temat.
niezliczone drogi kręte,
pejzaż płynny jak poemat.
szereg ocen nie pościna
rześkich westchnień o poranku
niestatecznie odmierzanych
w odczynnikach i kagankach

życie warte zaświadczenia
o cezurze rytmów serca,
pragmatycznie niepraktyczne,
w amfiladach nie do przejścia.
dyplom, wpis, pieczątka, nota
gdzieś w hierarchii głów się zwieńcza.
każdy połamany szczebel
obił plecy, coś tam spiętrzał.

aby umieć stawiać pewnie
kroki i łba nie nadstawiać
trzeba wywieść dziwne wnioski,
radzić sobie nieporadnie.
budzić strachy z ich senności,
asy trefne mieć w rękawie.
jak nauczą cię tak kroczysz
choć kulawo, lecz ciekawie...
piątek, 15 kwietnia 2011

ogród tajemnic

w moim ogrodzie, gdzie wysoki parkan
zazdrośnie strzeże bluszczów i powoi,
gdzie pnąca róża wygłodniałe nozdrza
dusznym zapachem o poranku poi

jest skrawek gruntu, który bosą stopą
mogę przemierzać nie patrząc pod nogi.
tam nie użądli pszczoła ani osa,
stokrotka szepce, cień drzew myśli chłodzi.

wciągam zachłannie hausty świeżych woni
i nikt nie widzi, jaka mi pazerność
z oczu spogląda na skarby jabłoni.
bluszcz jak wąż się wije przysięgając wierność.

każdy ma ogród; parkan bądź żywopłot
grodzi mu pole na własność dodane.
i bez znaczenia, że każdego inny.
w moim niech skromny przycupnie rumianek.

ja nie zamarzę o dalekich lądach,
o egzotycznych głowach rajskich kwiatów.
tu mogę na bosaka, bez schylania głowy
zaglądać ufnie w oczy bez zdumienia świata.

czasem otwieram furtkę, kiedy ktoś u progu
nieśmiało chce ukłonić się nie niszcząc ciszy.
wtedy milczą na temat pochowane słowa
w zacienionej altance. świat w bezpiecznej niszy.
niedziela, 10 kwietnia 2011

zapisane na chusteczce

nie napiszę jak Jasnorzewska, ani jak Osiecka nie napiszę
- mój słownik pewnie zbyt ubogi, choć wcale nie ubogie życie.
nie oszczędziło mi bogactwa ostrych kamieni pod stopami
i obfitych łez - łzy ... czasami.

nie zbiorę plonów gawędzenia, androny plotę, dyrdymały,
ja pióro po to biorę w rękę, by zimne palce się ogrzały
od przyjaznego słów dotyku. atrament barwi dni codzienne
o wartości [X] bezwzględnej.

nie napiszę jak literatka, ani jak profetka nie napiszę
- choć czasem słyszę gdzieś z oddali jak bardzo życie tętni życiem.
i że z tęsknoty dobre wiersze, i najpiękniejsze te ze smutku
zapisane łzy, łzy ... powolutku.

łzy są brzemienne w swych następstwach, w książkach aż kapie z ich nadmiaru.
spisane przez poetek dramy, budzone iskrą niedomiarów.
nowi poeci poszukują suchych warsztatów pro bono arte.
niemodne łzy niewiele warte.

bez wydziwiania

napiszę dla ciebie wiersz
bez złudzeń
będzie brzydki
dosadne słowa
sprowadzą na ziemię

od bujania masz fotel
pejzaże w TV
zwroty akcji w telenowelach

chcę aby było z życia
wyprane w granulkach do białości
nie splamione bajerami

gwiżdżę kiedy się wściekam
wtedy syczą jadowite głoski
tańczę z radości
wiatr brzozy kołysze

milczę zażenowana
ze wstydem naciskam enter
spacja kiedy kłamię
delete gdy odejdę

ja wam jeszcze zagram

za sobą taszczę ten wózek
żelastwo rytmicznie szczęka
istna orkiestra i partytura cymes
a ja dyryguję razem z dziurami w asfalcie

zawsze chciałem zagrać w kapeli
ale świnia ogonem przykryła talent
więc sobie pogrywałem na flaszkach
różne tony po kolejnych chlapnięciach

jeszcze tylko dwieście metrów symfonii
i kupię nowy instrument w sklepie dla melomana

w męskie rymy zaplątana

niemęską sprawą łzy niewieście

męska rzecz śmiech
męska rzecz grzech
męska rzecz moc
kiedy cios

twardym być cel
gdy czerń i gdy biel
nerwy jak stal
choćby żal

kamienną mieć twarz
jak wytrawny gracz
opoką masz być
drżenie skryć

na podłość i los
na zdradę i złość
jest atut i as
choćby pas

a kiedy już sam
a kiedy bez dam
okryje cię mgła
niemęska łza

potoczy się tam
gdzie

"pan bóg liczy łzy niewieście"

sen

gwiazdy obudzone nocą
zamrugały
w trzepot skrzydeł
zaplątane wątki bajek
perły śmiechu krótkiej chwili

rozsypane opowieści
gawędziarskie szepty wiatru
niepamięci zapomnianej
filuterne mgnienia czasu

kolorowy śnieg na drodze
zdumiał gamą oczy widza
rozniecił szarości pejzażu
utonął w nocnym aksamicie

ciszą

zjadacz chleba

zaplatał trzy po trzy
wskazującym z ambony
interesująco
żarłoczne oczy kobiet
kiedy słońce w zenicie

noc zamykała w lęk wysokości
apogeum niskiego poczucia
wyższych lotów
pochłonięty
zatykał uszy tłumił

zmierzch i świt
normalnością
budziły i usypiały nim
zasnął nim się obudził
konsumował
pełnymi garściami

nie do przełknięcia
zrodlo foto:
http://bad-taste.pl/wiielkie-zarcie-jana-svankmajera/

skrzydła nie krzyczą - cicho szeleszczą

"Nikt nie śpiewa tak czysto jak ci, którzy są w najgłębszym piekle. Ich krzyk jest tym, co uważamy za śpiew aniołów."
- Franz Kafka

kiedy wyjdziesz na powierzchnię
zobaczysz obce rysy
obojętnie wydmuchasz nos
potrzesz czoło

trafisz po nitce
do złotej klatki odrętwienia
zamkniesz od środka dźwięki
pokażesz drogę słowikom

do milczenia

Limeryki Walentem skrobnięte

Z Amorem nie zadzieraj!

W Walentynki przysięgał Walenty:
Nie pokocham jak płochy, bom święty!
Srogą minę nosił,
I Love - precz!!! Wygłosił.
Amor trzasnął aż poszło mu w pięty!

W maliny wywiedziona

Zimna Kaśka w Walentynki
wydziwiała głupie minki:
"Wszak miłość to chemia,
kto kocha, ten ściemnia!"
A z rana skądś miała malinki!

Limeryk z wielkiej miłości powiedzion

Zaręczył się Grześ w Walentego,
pierścionek z serduszkiem do tego.
Zapomniał, niestety,
zaprosić kobiety...
Przed ołtarz wiódł ... siebie... samego!

Dzisiaj nie wiedzą - z cyklu "Ludzie, o których.."

Kiedy umarł, zostawił dwóch synów- starszy miał cztery lata a młodszy dwa. Jego rodzina upomniała się o spłatę (należną, acz wygórowaną); wdowa w ten sposób utraciła gospodarstwo i środki do życia. Nie walczyła o płachetki ziemi, chałupę, bo i jak? Miała ręce, co nigdy nie bały się roboty i miała coś jeszcze- godność.
- A niech tam mają!

Jej siostra pracowała w Warszawie na służbie. Znalazła i dla niej posadę u znanej rzeźbiarki.
Pojechała. Dzieci zostały na wsi- przy rodzinie.

- Na początku łatwo nie było. Nie ufali- kładli złotówkę, niby przypadkiem, na komodzie, na etażerce... Chyba sprawdzali, czy nie wezmę. Gdy ścierałam kurze, zawsze odkładałam w to samo miejsce. No i przestali podkładać. Już wiedzieli.
Najtrudniej było odkurzać fortepian. Była wprawdzie długa szczotka z piór, ale i tak- człowiek niski, to sięgnąć było trudno.
Potem to już i pieniądze na zakupy dawali, i reszty nie przeliczali. Codziennie kupowałam świeżutkie masło dla Państwa, takie, jakie lubili.


- Potem przyszła zawierucha. Musiałam odejść, musiałam do dzieci. Pani tak strasznie płakała, kiedy się żegnała. Chciała, żebym zaraz z synami wróciła, że jak rodzina...
Ale nie wraca się, gdy wojna...Trzeba do swoich.
Siostra została. Kiedy po wojnie powróciła do domu, to nawet mama jej nie poznała. Po obozie, po Sztutthofie...

- Najciężej w tamtym czasie było na ewakuacji. Zimą chodziliśmy na pola , by wydrzeć ziemi przemarznięte ziemniaki. Latem gotowało się pokrzywy, jadło się smażony na patelni krochmal, zupę ze skórek starego chleba...

- Nie wyszłam za mąż, choć byli tacy, którzy się starali. Zleciały lata przy synach, wnukach... I jest dobrze- grzechem by było narzekać, kiedy pamięć się nie zestarzała i opowiada o tym, o czym inni nie wiedzą...

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

ona bez wymiaru

mówią, że bezgraniczna
że pomnaża w nieskończoność nieskończoność
bywa wściekła, w porywach liryczna
metafizyka i doskonała ułomność

mówią, że ta prawdziwa wieczna
odwiecznie zagadkowa choć znana
jak sąsiadka co w alkowie niegrzeczna
a w kościele nobliwie poważna

nie mówią, że recepta bez wagi
będą mówić, mówić, mówić bez końca
nie ujmując niepojętej nierozwagi
ręki, którą bez ostrzeżenia kąsa

Niewinna piosenka

Był chłopak i była dziewczyna
(historia banalna, aż boli!)
Na stole butelka wina,
Materac na antresoli.

Smak wina upajał nieziemsko,
A kolor zwyczajny – jak wino.
Materac kusił anielsko,
Czas z winem zwinnie popłynął.

Nie wiedział nikt tego skąd blaski
Się wzięły w butelki odmętach
- z oczu dziewczyny odbite,
Czy może z winy napięcia?

I nie wiadomo co bardziej
Młodego chłopaka kusiło
- pościel na antresoli,
Czy wino tak mocne było?

Dziewczyna uśmiecha się z lekka
I znowu te blaski, bajery…
Smak winny i panna winna
- nie szukaj innej kozery.

Był chłopak i była dziewczyna
(historia banalna, aż boli!)
Na stole butelka wina,
Materac na antresoli.

Lady Love

Poprawił krawat, na zegarek mimochodem
zerka co chwila, cierpliwości już mu brak.
Studencki kwadrans minął dawno, czas jak ślimak
odliczał chwile w takt spóźnialskiej Lady Love.

Kelner z ukosa rzucał cichych pytań listę,
co będzie z tego spóźnionego randez vous.
Czy będzie koniak, czy herbata z kapką rumu,
czy może zupka szefa kuchni: "I love You".

Bukiecik fiołków w wazoniku, mała świeczka
barwiły nastrój, by wiosennym blaskiem drgał.
A ona ciągle nieobecna przy stoliku,
spóźnialska taka, niepoprawna Lady Love!

Gdy z rezygnacją już odsuwać zaczął krzesło
i o rachunek właśnie prosić zamiar miał,
ktoś delikatnie go za ramię chwycił, szepnął:
wychodzisz, Miły? Czyżbyś mnie urazić chciał?

- Ach, Lady Love, my love..! Ja całkiem tracę głowę!
Już fiołki więdną i dogasa świecy czar..!
Ach, jesteś wreszcie, taka piękna i szykowna...
Wypijmy wina lampkę, Droga Lady Love!

Czekałem tutaj a nadzieja mym kompanem
gdzieś podreptała dawno... Szatniarz podał płaszcz...
- Sza..., przecież jestem..., ja bez winy, powiem tobie:
damie wypada czasem spóźnić się, My Love!

Musiałam nosek przypudrować... Kokieteria...
Fryzura, make up, toaleta, manicure...
Zobacz: dla ciebie w kapeluszu wpięty kwiatek
i fantazyjny zapach perfum, Mon Amour...


Kelner uwija się, serwuje dobry rocznik
- dojrzała czerwień, bukiet woni... Istny cud!
A para przy stoliku jak zaczarowana
o czasie całkiem jakby zapomniała już.

Ach, Lady Love! Taka spóźnialska, lecz kochana
w oczach ogniki tej godziny późnej ma..!
Ich czar i urok - można w nim się wprost zagubić!
Urocza jest niepunktualna Lady Love..!

niewysłana walentynka

jak pisać o niej
w wersach się nie mieści
zbuntowane pióro
rozchlapuje kleksy

jak mówić o niej kiedy
bez opamiętania
poeci opiewali
pieszcząc każde zdanie

może nie pisać wcale
poczuć drżenie dłoni
nad białą kartką

o niej

panaceum

na podłość syczy gniew
kurczowo spięte dłonie
na bóle są choroby
a zdrada jest na koniec

jest na naiwność frajer
nadzieja na złamanie
na wiarę niedowiarek
i cudów jest litania

na chleb się znajdzie głód
na pychę pusty bęben
a honor jest na flagę
na biblię wiarołomni

przysięga jest dla ust
i słowa są na wiatr
dla silnych słabość w nas
dla słabych słabszych kark

dla chciwych sejf i klucz
a złodziej wytrych ma
na wątpliwości pewność
na miłość biała laska

na szczęście fikcja jest
na fikcję wiersz wers rym
na stos rzucone czary
na pustkę czysta kartka

na trzeźwo

pieprzyć poezję
gdy brakuje pikanterii
wystarczy gorycz
przesolonej zupy
jej nikt nie kocha
peanu nie pisze
tłuszcz rybim okiem
udaje pożądliwość

wietrzę bukiety woni

nie pomaga negliż
rozebranej cebuli
i smukłość szparagowej
ostro uwodzi papryka
kolorami miłości

pieprzę więc tę poezję
drażniącą nozdrza
otworzę okno
przewietrzę
duszne klimaty


"przy fontannie zmoczę łeb”

erotyk na spalonym




płonęły słowa

ja w kwiecistej apaszce
ty wywiążesz niemodny krawat
pójdziemy stawiać pomnik
gdzie pierwszy raz powiedziałeś
kocham




zapach dymu nad łąką
z kamyków odtwarzam wiersz
pierwszy dla ciebie
dopisuję frazę

można puścić z dymem

słowa
pomnik
płomień

Patetyczny list do przyjaciela - poety

Poeto, odczytujesz z płaskorzeźby liścia
nowe prawdy wykute w pradawnym kamieniu.
Pamięć kosmosu błądzi w gwiezdnym pyle znaczeń
w czapce niewidce jutra dla podróżnych losu.

Pamięć poety strugą spływa na stronice
kanalikami pióra i krwiobiegiem weny
z samego epicentrum burz ducha wyssana,
z horyzontów odległych i tych zza firanek.

Światu zadziwionemu trajektorią życia
tak prosto zagmatwaną, jak zwitek różańca
zaglądasz pod powieki, by wydrzeć ukryte
tajemniczej natury odnawialne wieki.

Poeto, skrybo duszy – bliskim barbarzyńcom
chcesz świętość każdej pory dni nam darowanych
objawić bez cudownych znaków z nieboskłonu
i w słów proste szeregi ustawić jak armię.

Gdy w błysku oka szukasz błękitnej rapsodii,
która w dni korowodzie pod ręką się składa..,
z pietyzmem gładzisz welin - opuszki wędrują
po mapie tej najbliższej. W deszcz i w czerniach nocy…

W parasol się układa papilarny pejzaż,
by chronić każdą cząstkę wydartą czasowi.
Nazwali cię poetą; przecież filozofem
ten kto z bliska podgląda rozgwieżdżone wieki,

gdy noc wokół króluje. Nazwę cię poetą;
filozof wszak jedynie myśli w czwórkach smaga.
Tobie zaś nie raz zadrży poruszona ręka,
kiedy orszak uniesień czerwienią zapała.

I pozwól mi, poeto, poczuć pod rzęsami
w czytelniczej prostocie egzaltację wersów,
którą kradnę jak złodziej i chcę przysposobić
do rodziny prywatnych upadków i wzlotów.

Piszcie mi wciąż poeci! Może znajdę siebie
- tak w sobie rozmienioną na drobne monety..!
Piszcie mi, abym mogła kiedyś opowiedzieć
jak bardzo się zgubiłam.., gdy już się odnajdę…

Poeto, wybacz patos, który mi niechcący
wymknął się spod kontroli, gdy dłonią podbródek
podpierałam w zadumie śledząc szereg liter
- ja z nich cząstkę człowieka z dumą odczytałam.


wciąż i wciąż odkrywam

uwierzyłam w szybowanie ponad kurantem
historie never ending
w oddawanie kromki chleba w dwójnasób
handel wymienny uśmiechami
i jeszcze
w wątpliwość znaków
grawerowanych na wodzie
nie do zdarcia

szukam rzeźby na dłoni i graffiti
w tęczówce
człowieka w barwie głosu

Rachunek prawdopodobieństwa

Czy wiesz co to jest los?
Owszem! Można wygrać na loterii.
Najczęściej pusty ten los jest,
W puli z nieprawdopodobną ilością
Znaków zapytania.

Dla Iksińskiego - szczęściarza
Bywa nawet pełen.
Dla innych pełen nadziei,
Bo każdy wygrać może - statystycznie.
Igra z przeznaczeniem,
Chce przechytrzyć i wyrwać,
I wygrać, by wytrwać.

A los jest niewymienny, bezzwrotny,
Nie podlega reklamacji
I trochę kosztuje,
Bo losu nie dostajesz za nic,
Losujesz na ślepo,
Krótkie drżenie rąk
I odczytujesz
- drwi, sprzyja..?

Pewne: mieści się w kieszeni, w koszu,
W garści…
Czasem tylko nie mieści się w głowie
Jaki wpływ na twój los ma drugi człowiek.

kosmos

mgła niebytem
mleczną dalą

podświetlone wątłe liście
podróżnicy od dnia do dni
porywem wiatru
w zagonioną wieczność

las tylko bez końca
przeszukuje początki

w nas i poza nami
w mgły bycie

po ósme

w twarzy satyra łakome oczy
ukradkiem chyłkiem cieniem
ślinianki i smakowe kubki
na łyki żądz

pazerna dłoń
ma krótkie nogi
potyka się o fałsz

na skróty na bezdroża
można dojść
lecz nie sposób kluczyć po prostej
Satyr by Goran-Alena

po siódme

na złodzieju czapka wypchana
przywłaszczonymi sekundami
chwile przylepione do rąk
mają krótkie nogi
zdradzają

wplątują we włosy
srebrny czas
zegar podnosi larum

sekundy dają się kraść ale
nie sposób włamać się do wieczności

zapowietrzona ballada

zgrzyta w bezruchu
karuzela z madonnami
kto nie smaruje nie jedzie
zadarły kiecki i nosy obrażone
na biel bez adresu
na opasłe zera

karuzelę rdza zżera

chciały poruszyć
mocą spojrzenia madonny
a tylko pustka głucha
w podrasowanych brykach
tam nic nie zgrzyta
tam po maśle
w maśle pączki

do nieba złożyły rączki

przysiadły na kamieniach
gdzie świerzop i chruśniak

karuzelę wiatr huśta
http://kukowski.pl/niesny/abstrakcja.html

pościel

wezbrała
walką o każdy milimetr
pospiesznie zachłanny

chcesz zatopić się
ale nie tonąć
nie uspokajać burzy
lecz bezpiecznie podryfować
aż po błysk

w zmrużonych oczach

w zmysłach natury

w delcie rzeki

piasek pieszczotą
tkliwie przytula rzeki
wysmukłe uda

w lesie

skryte w zaroślach
parne języki wiatru
splotły się żarem

na polanie

gładź obnażoną
onieśmieliły macki
głodnego słońca

w brzezinie

zadrżały żądzą
brzozy skromne powaby
pod dłońmi wiatru

rzeczne pieszczoty - erotyk naturalny

przylgnę do ciebie milionem warg
wtopię się wniknę ugaszę żar
obejmę chciwie tysiącem ciał
wchłonę twój zapach w nozdrza mych fal

ukocham nurtem szarpnę gdy wiatr
spokojem spłynę w paletę barw
nim wyschnę z żalu wyszepczę w twarz
księżyca w nowiu jak nikt mnie znasz

zagarnę ciebie przywłaszczę sny
jesteśmy zawsze tu ja i ty
bez ciebie zniknie i moja toń
nasze dwie dłonie jak jedna dłoń

nikt nie wyśpiewa romansu nut
tak namiętnego w treści bez słów
gdy gładzę twoje palce gra znów
kapela czasu szmer plusk i szum

niech wie

każesz witać nowe
cieszyć tym co mam
pomarzyć i czekać
bagatelą zwiesz piekło
wobec wieczności

zdejmę łagodną maskę
bunt rozjaśni twarz
zobaczysz człowieka

udane życie kontra udawane
zmieszczą cztery kąty
samotnia przeciw samotności
z drzwiami na oścież
policzkami na przemian

nie chcę świętości
stół jęknie pod pięścią
a ty
nie bądź zdumiony kokonem
z którego i bez ciebie wypełznę

Epoka

Epoka jak opoka – bez wzruszeń, bez pieśni.
Stanęłam nieco obok sądząc że usłyszę
Nie co, a coś być może, może i coś jeszcze
Bardziej wyrazistego od wiatrowych skamleń.

Epoka jak opoka – w posągowej pozie
Stanowczo milczy o tym co zamyka usta.
Pustka w krtani kamienia; ciżba pytajników
Od zarania tych samych i nie od niechcenia.

Epoka się panoszy, daje głos pustyni
- w tej tylko ziarna piasku (też były kamieniem );
Nie zobaczysz człowieka, choć przecierasz oczy;
Widma, fatamorgany, spocone pragnienia.

W skałę niejeden ciskał wzrokiem, garścią żwiru -
- czym miał pod ręką wówczas, gdy nic nie posiadał.
Ze zgrzytem, głuchym stukiem mściła się opoka;
Pustynia piaskiem w oczy; pod wiatr szczypał okruch.

Więc posiadł, obwarował, nie uronił krztyny
Z Pozłoty, Boga Zamiast, Bożka Bezznaczenia.
Jak stał tak stoi granit, wiatr jak szeptał szepce,
I tylko puste miejsce wydrążył rykoszet.

przybliżenie

do spoglądania przez ramię
używam starych okularów
w przestrzeń na wprost oczu
zajrzę przez okular mikroskopu

Coś w podwójnym zaprzeczeniu - logiczny żart

Ref.:

Ja nie jestem nikim ważnym
- ja nie jestem nawet kimś.
Ale nikim też nie jestem
chociaż o tym nie wie nikt.
Był ktoś - o tym nic nie wiedział,
bo w niewiedzy tonął ktoś,
że pomiędzy kimś a nikim
zaiskrzyło małe coś.

I
Gdzieś w zaimki się wplątałam mimochodem,
mimo wszystko w tych zaimkach żyje "ja".
Ja - ta sama, jak przed laty bywam w "sobie",
staroświecko się panoszy dusza "ma".

II
Osobowo zaplątana w nie logikę,
w metafizyk, paraleli dziwny wzór.
Jestem taki zaimkowy (na logikę)
z krótkich sylab upleciony meta - twór.

III
Aż przemyci ktoś ukradkiem w tę materię
całkiem z sensem i do rzeczy słówko "my"
i coś wtedy zawadiacko się uśmiechnie,
wniknie sprytnie, mimo woli w moje sny

Ref.:

Ja nie jestem nikim ważnym
- ja nie jestem nawet kimś.
Ale nikim też nie jestem
chociaż o tym nie wie nikt.
Był ktoś - o tym nic nie wiedział,
bo w niewiedzy tonął ktoś,
że pomiędzy kimś a nikim
zaiskrzyło małe coś.

zapytanie

pytasz po co mi wiersze
zapytaj raczej dlaczego
bo widzisz nie sposób żyć
bez czegoś zupełnie zbędnego

Między wersami

Z książką w hamaku w spowiedź się wsłuchuję.
Wiatr welinowe gładzie stronic pieści.
Między oczkami siatki płyną treści,
Pieśni w listowie senny ton wplątują.

Palce pospiesznie przeliczają wieki
- W nich myśl poety szuka antidotum
Na bóle świata, rewersy uroku,
Jakby opatrznej wyglądał opieki.

Wraz uśmiech ciepły ze słońcem w konkury
Błyskiem uderza, lśni jak łza na rzęsach,
Wiatr swym oddechem do tańca zachęca.
Nagle się zrywa poemat ponury.

Szarpie gałęźmi, strąca złoto z liści;
Piasek kurzawą w twarz - jak szpilki kłuje,
Z włosów świętego zerwał nimb. Dryfuje
W mroczne zakątki, które czernią przyćmił.

Zagrał na harfie. Zamilkł, wrócił cichy,
W pokornej pozie przygiętej pod garbem
Spraw co być miały od zarania martwe.
Życia zdumione pękają kielichy.

Śmiech gdzieś rozdzwonił jak na mszę dziękczynną,
Flirtem ktoś zburzył oblicze powagi,
Innemu zbrakło na miłość odwagi,
Więc w zaniechanie jak w pled się owinął.


A hamak zlicza swoje oczka w sieci,
Kołysze miękko, w rytm serca się wkrada.
Z drzew wykrojona długa amfilada
Przywabia cieniem. Dłoń pieści wersety.
 Antonio Frilli - Sweet Dreams

dwa oblicza zachwytu

z lęków rodzą się sarnie oczy
gibki pęd zachwyca
niewolnica obaw
uwalnia
zatrwożone piękno

zmrużone oko
celownik i spust
 źródło obrazka:
 http://img.national-geographic.pl/images/1001/pics/20_km_h-1_494deb9aa7.jpg

bez trzymanki

nie będzie poezją
gdzież mi tam poręcz
gdy biegnę
po własnych schodach
stopnie na pamięć
niestrome

niosą nogi i słowa
wiatr drażni
membrana zapisuje
poręcz która nie skrzypi

ułapię się tego wiatru
promień słońca niech drwi

nie musisz słuchać
kiedy trzeszczą
drewniane drzwi

kałamarz

kałamarz. grube szklane ściany
a szkło dyfuzji chce zaprzeczać;
inkaust jak serca szczelna pieczęć;
w szkle duszne myśli, snów rydwany...
mkną w bezgranice, w drogi mleczne
- tak niepraktyczne a konieczne.

pamiętajmy o ogrodach

                                                             Barbara rabiega: Pamiętajmy o ogrodach - collage


z palety ochr i gamy brązów
z cynobrów i turkusu
rodzi się świat spojrzenia wgłąb
tak bardzo tętni życie

gdy iskrą pan ożywia gładź
gruntowanego płótna
turkus czaruje morza szum
żółcienie pieszczą taflę
dotknięciem słońca
muśnięciem ducha magika barw


niczym podróżnik w inny świat
w blejtramu głębię wnika
wzrok zadumany
gładzi dłoń fakturę tajemniczą
świata z drzwiami na oścież
ogrodu bez granic w ramach bez ram

krainy kształtów i barw
muśnięć natchnionej iskry
furtki poufny skrzyp zaprasza
szepce do ucha
tylko wejdź

rachunki i burza

liczę od błysku do wrzasku niebios
kilometry elektryzującej symfonii
iluminacje ku pamiętaniu

siła wyższa nad nami

można skulić ramiona
do rozpiętości skrzydeł parasola
nie daje się odliczać skomplikowana
matematyka znajdzie rozwiązanie
w siedmiu kolorach

słońce zalśni zadowoleniem
celująco
w pryzmacie kropli
drżącej na liściu

na dystans

dystansowanie to nie grzech
całkiem sterylne i bezpieczne
w końcu nikogo nie dotyka
takie bajeczne życie wieczne

w nim wszystko święte święty spokój
i święte prawo do spokoju
a oponentem pusty pokój
i cztery ściany grzecznie stoją

nie trzeba murom nic tłumaczyć
słuchać sofistów sowizdrzałów
wytykać błędów i krzywizny
ani odpalać z samopałów

lecz jakoś dziwnie dźwięczy w uszach
skradziony wers od Wierzyńskiego
"...w ugornej pustce jałowizny..."
brakuje czegoś ... z gruntu ludzkiego

bez serca

nie przyszło dotąd mi do głowy
by wprost o sercu coś napisać
w kawałkach w wersy je wkładałam
skrywałam w zakamarkach słów

ten gładki mięsień pod żebrami
jak chirurg cięciem otwierałam
w metafor i dwuznaczeń klatki
spinałam przyspieszony puls

choć nigdy "serca" nie użyłam
sentymentalnie pisywałam
dotąd nie przyszło to do głowy
by wprost ociekał "sercem" tusz

strach aby patos nie królował
więc wydrzeć berło spłaszczyć trony
"coś" z moim sercem bez nazwania
wije się w w strofach niczym bluszcz

Cztery Pory Roku

Vivaldi znowu zagrał
po raz już... ech, nie powiem.
W kolejnych czterech porach
zaplątał się znów człowiek.

Nutami zawirował,
na nowo w uszy wybrzmiał
księdzu i Casanowie;
na wsi, w Paryżu, w Rzymie...

Zawitał wątkiem czasu,
melodią nurtu rzeki
z palbą Nowego Roku,
w mgle zdarzeń, w nut zamieci.

Z pokorą kazał słuchać
całkiem nie wiedzieć czemu,
jak zagra tak jak niegdyś,
a jednak po nowemu.
 Alfons Mucha - Cztery pory roku

w odcieniach bieli

jak biała kartka bez załamań
może świeżo pobielona ściana
bez cienia
smugi wątpliwości
pośród wiejskiego podwórza

może być biała pościel
nakrochmalona pełna zapachu
zanim głowę do poduszki

bez cienia bywa ślubna sukienka
nim załamie się w talii po przymiarce
sfilcowanego marzenia

samotny wszechświat

noc przegadana w kompanii gwiazd
księżyc bezczelnie podsłuchuje
tych słów rzucanych wprost na wiatr
których się nie da za dnia ująć

noc zaplątana w hierarchię zajść
w środek wszechświata własnych myśli
a ten srebrzysty w nosie ma
samotnych pragnień głodny wyścig

śmiech rezonansem wzruszonych szyb
rozwiał złudzenie nikt nie puka
szkło tak jak dłonie nieco drży
papieros głodu nie oszuka

sen uwięziony w ostrości zwid
tego co kiedyś się zdawało
co miało przecież pewne być
a okrył kurz zawinął w całun

gwiazd powierniczek uważny wzrok
nie daje zasnąć strachy budzi
gdy w pojedynkę chwiejny krok
pogubił ścieżki w lesie ludzi

mea culpa

lata zarosły zdarzeniami
jak meble zmatowione kurzem.
nie wróci nic co już za nami.
kalendarz wchłonął dawne szanse .

nowy już czeka. cichy szelest
wśród świeżo drukowanych stronic.
pachną nieznanym dniem. tak wiele
pustych rozdziałów w naszych dłoniach.

podejrzeć! - kusi coś z uporem,
lecz perspektywa byłych losów
każe poczekać i ochłonąć.
mówi, że zerknąć tam nie sposób.

niejedno chciałoby się zmienić,
cofnąć wskazówkę, przetrzeć oczy.
wrócić do słów niepowiedzianych,
błędom sprzed lat do gardeł skoczyć.

tymczasem nowe fałsze gramy,
faule, porażki, mylne sądy.
wszystko na nowo zaczynamy.
choć kurz na nowo też osiądzie.

najgorsze chwile, to te które
zbudzą w nas wiedzę, że niestety
chcąc brać za bary własne sprawy
niechcący przysparzamy biedy

tym, których kochać nam pisane.
tym, których ranić nie chcieliśmy.
wtedy kalendarz jak przestroga,
że łza tej szkody nie oczyści.

ciepłolubna

zima w tym roku nie chce cieszyć,
skrzące śnieżynki chłód przynoszą.
skłębione wichry - bezsen nocą.
serce obawą co dnia grzeszy.

ja ciepłolubna marznę w dłonie
i tylko oczy szkliście błyszczą.
mogę jedynie zerkać w zgliszcza
- tej zimy wszystko tak splątane.

cierpliwie czekam do odwilży,
dmucham na zimne, parzę kawę.
nie założyłam rąk, naprawdę,
lecz los na sprawy moje gwiżdże.

świat przyzwolenie dał, niestety
temu, co ciepło śmiał odebrać.
o skierki mogę tylko żebrać.
czekać na feerię barw z palety.

wciąż jeszcze wierzę, chociaż ludzie
pytają co dnia: dajesz radę..?
niepokój widzę - maskę kładę,
że wszystko jakoś... - strachy łudzę.

pod maską słaba, bez pewności,
wiotka jak brzoza samosiejka.
niektórzy mówią: jesteś dzielna.
wtedy chcę krzyknąć: w bezsilności!
Obsługiwane przez usługę Blogger.