środa, 16 kwietnia 2014

Bez związku

Olga znalazła przypadkiem w sieci fotkę, opatrzoną dialogiem dziewczynki i chłopca:
- Czy kochasz mnie jak dorosły?
- Nie, ja ciebie kocham naprawdę.

Paradoks, który zasiał - bez przyczyny - dumania i wydumki w jej głowie na temat. A może nawet i od rzeczy, choć w dziale myśli "ad rem". Przypomniała sobie psa na leśnym parkingu – czarny, olbrzymi diabeł, z zapadniętymi bokami, wielkim łbem, spod którego łypał na samochody. Bali się wysiadać, bo psisko wyglądało jak bestia gotowa do ataku... Ona – Olga, wysiadła, bo te zapadnięte boki, bo widać – głód. Wyjęła z bagażnika prowiant, który jeszcze uchował się w podróży. Zawołała bestię i rzuciła – najpierw kanapkę. Pochłonął w mgnieniu oka i spojrzał w oczy. Rzuciła kawał żywieckiej – znowu pochłonął bijąc rekord czasu w rozgryzaniu i przełykaniu. Nic więcej nie miała. Podszedł powoli i oparł łeb o jej brzuch. Przytulił, nie odrywając ślepiów od jej oczu. A ślepia były wielkie, bursztynowe i wwiercały się podddańczo i bałwochwalczo – jak oczy kochającego dziecka. Nikt tak chyba nigdy nie patrzył na nią.
I nie chciał odejść, nie chciał oderwać od niej łba. Ani tych bursztynowych, nawet, gdy już ruszyła – bez niego. Widziała we wsecznym i mrugała, bo coś gryzło. Bez skutku.

Potem w Święta przy stole – liczne grono rodzinne i mała Ania, która przekrzykując wszystkich nagle, bez związku, wypaliła – A ja to ciocię Olgę kocham najbardziej ze wszystkich! I oczy były wbite w Olgę z zachwytem, miłością, szczerością tego spontanicznego aktu wyrażania uczuć. Bez związku z okolicznością i wątkami snującymi się ponad stołem. Bez rozważania skutków w odbiorze dorosłych, nagle milcząco pochylonych nad talerzami.

A potem jeszcze staruszka w szpitalu – zdziecinniała i jak dziecko bezradna wobec choroby, która odebrała władzę nad umysłem i prawą stroną ciała, przykuła do łóżka i do opieki świata zewnętrznego. W nocy wygrzebywała kasztany z pampersa – ostatni odruch, który dawał złudzenie logicznego pozbywania się skutków... Rano, już po nakarmieniu przez Olgę, sprawną ręką sięgnęła do jej szafki – podzieliła herbatniki na trzy stosy i powiedziała – Ten średni dla mnie, najmniejszy dla tamtej spod ściany, a ten największy, to dla pani, pani Olgo. Bo panią lubię. Spojrzała radośnie oczami dziecka, przemilczawszy powód, nie myśląc o następstwach. Skutki były w oczach Olgi - zaszczypały.

I jeszcze rozpacz w oczach staruszki z sąsiedztwa, gdy jej kot udusił gołębia. I łzy – takie dziecięco bezradne. Bez względu na to co świat pomyśli o ich logice.

Potem ciąg innych oczu - było ich w głowie coraz więcej i więcej – układały się w szereg, w ciąg przyczyn i skutków, nieprzewidywalnych następstw, które wiodły w rewiry nieprzewidywalne, niczym logika dziecka. Dziecka, które śmieje się i płacze – szczerze, spontanicznie, nie zważając na logiczne związki pomiędzy... Olga zaczęła układać myśl, że miłość jest infantylna. I że czasami szczypie w oczy. I nie warto szukać powodu. I że bywa czasem bez związku... Do którego, trzebaby zdziecinnieć, aby dojrzeć...


6 X skomentowano:

Aranek - Teresa Fejfer pisze...

W ogóle życie czasami szczypie w oczy, a miłość niech sobie będzie infantylna, ja ją lubię- ba nawet więcej...:) wzruszyłam się Elu i bardzo mi się wpasował ten tekst w dzisiejszy wieczór:)
Pozdrawiam jeszcze świątecznie:)

Ela Gruszfeld pisze...

Tereniu, mam nadzieję, że pozytywnie się wpasował :)
I ja Ciebie też - Świątecznie, choć z nie mniejszą sympatią, niż zwykle, czyli i w tych nieświątecznych dniach. :)

Barbara Deckert pisze...

Już czytałam, ale z przyjemnością po raz drugi, bo tekst daje wiarę w człowieka, tego tuż obok...

Ela Gruszfeld pisze...

Dziękuję, Basiu :) Pozdrowienia poświąteczne :)

Barbara Deckert pisze...

I jeszcze raz z przyjemnością przeczytałam. Elu proza, czy poezja - piszesz pięknie, potrafisz zainteresować, zaintrygować treścią. Pisz coś z życia, z dialogami i drukuj i zarabiaj na swoim talencie. :)

Ela Gruszfeld pisze...

Gdybyz t bylo takie proste, Basiu... :)

Obsługiwane przez usługę Blogger.