wtorek, 28 lipca 2015

epitafium spisane na straty na kolanie

przechodniu,
tutaj spoczywa bezpański wiersz o miłości.
niczym się nie popisał spisany do nikogo.

na uwagę zasłużył sugestywnie wyrażoną myślą
o konieczności fikcji - na tyle prawdziwej,
na ile żył własnym życiem, nim zaszedł
nazbyt daleko w wyobraźnię.

przechodniu, tutaj modlą się pragnienia - niewiarygodnie
prawdziwe - spisane na kolanach.

uzależniona od wody

http://pomoc.terapie.net.pl/index.php?/topic/3628-alko holizm-i-lekomania-w-polsce

piwo warzy się szybko i pije póki gorąco
przyśpiesza pulsowanie. nawet błękitny
atrament tłoczy i spienia, nim wieczór
nie ostudzi aury. ty wtedy zapijasz relanium
chłodnym winem - taka wina jaką wybierasz,
taki złoty strzał - w dziesiątkę - oddajesz
w pojedynkę, by poczuć, że żyjesz - aż po
finał.

piwo warzy się szybko. jeszcze szybciej
rozrywa pocisk. a spust napięty jak mięśnie
lękami, że przez palce. że przez atrament
nie umiem powstrzymać spazmu twojej ręki.
taka wina, jaką umywasz zapylenie świata,
szarość, starość, słabość. masz je na muszce,
za pazuchą, w pudełku, we krwi. w lampce
pełnej ciemności.

a ja chłodzę czoło o butelkę - podobno woda
miewa tyle życia, ile pragnienia, aby wciąż
pragnąć trzeźwego smakowania świat(ł)a.


z drugiej strony -ości


przykładam ręce do niepewnych
pełnych przestrachu, wątpliwości.
i tak się boję, że uchwycę pustkę.
przeniknie aż do kości
kciuki, serdeczne, wskazujące…
i tak się boję - drgają szale
pod myślą zgrzaną do białości,
ciężką, poznaną doskonale -

co ma się zmienić, ponoć zmienia,
jak obraz pod dotykiem cienia.
cień kładzie się na ciepłym piasku,
przed chwilą wyzłoconym blaskiem.

a ja wymieniam strach na lęki -
wgryzają się w spojrzenia błękit.
kąciki ust, niezmienny uśmiech -
taka roszada - próżnia-pustka.
w uśmiechu drżą nieznacznie usta.
języczek wagi - zachybotał.
odkładam myśl - na nic. na potem.
wracam do znanych niepewności
(skłócają się z cieniami błyski),
które od dawna - aż do kości…,
jak uśmiech wbrew strwożonej myśli.

nie ważę się powiedzieć "koniec",
wolę "początek z drugiej strony".
blask kładę znów, ogrzewam piasek,
skanduję: "cień nie wygra. z czasem..."
wtorek, 21 lipca 2015

nurtowanie



brodzę w po_faktach, w spóźnionych olśnieniach.
po uszy wpadłam w spis niewyuczalnych
o tych, “na chwilę” w eremie, antraktach,
o codzienności, planach zatapialnych.

i choć nos w górę do tlenu, do słońca,
chłód wody czuję. tylko myśl gorąca 

składa epilog, że nurt mi pisany,
na którym tylko wiatr przewala pianę.

tonę w po_słowiach, aby znaleźć słowa.
rękami fale przegarniam - bez skutku -
mamrocząc mantrę: hej, do góry głowa!
powietrza hausty łykam - pełne smutku.

a tak bym chciała czuć grunt. suchą nogą...
lecz "chcę" nie znaczy to samo, co "mogę".


poniedziałek, 20 lipca 2015

honor

"Nawet największa umiejętność przynosi niewielką korzyść, jeśli nie towarzyszy jej honor." - Andrew Carnegie


to takie słowo, które znaczy
wiele, bądź nic. determinantą -
człowiek. i brak lub poziom klasy.
w praktyce - zda się - elitarny.


sobota, 11 lipca 2015

wiatr




chociaż nadyma się, nie gardzi.
choć świszcze, to nie zawiść w dźwięku.
wolny od zawsze od małości -
nie da się zamknąć go w pudełku,
zaszufladkować.

on nie segreguje
ludzi - każdego obejmuje -
tego w krawacie i w t-shitr’cie,
w wysokich szpilkach i bosego.
choć nigdzie nie zagrzeje miejsca,
z każdym przepije strzemiennego,

by wrócić - wierny, jak nikt inny.
stąd wersy się składają w hymn i
jak wiatr szukają zaczepienia,
by nie porwało ich zwątpienie,
że wszystko inne spada grudą
na wieko - w wieczność. i w ułudę

skrzydeł wiatraka. wiatr zawieje
i wszystko wkręca w beznadzieję,
co miało skałą być, opoką.

chociaż nadyma się, nie gardzi.
przy tobie, choć nie trzymasz w garści.
i twój na zawsze, chociaż wszystkim
oddany wraz z szelestem liści,

łkaniem w gałęziach,
z drżeniem szyby...

wiatr przejmujący.
wiatr. prawdziwy.

środa, 1 lipca 2015

lampiony z papieru

pod wesołymi lampionami w kształcie serc
noc się wydaje kolorowa, jak na kartce,
na której malarz miał cholernie hojny gest -
rzucał na oślep odcieniami barwne race.

choć niebo nadal grafitowe było w tle,
kto by tam patrzył, skoro barwy w pierwszym planie,
na którym malarz porozwieszał sto tych serc.
no i w dodatku je wycenił całkiem tanio.

papierowymi lampionami oczy ciesz,
pokarbowanym blaskiem, który tuż nad głową.
iluminacją wszystkie czernie tanio lecz.
tylko nie przegap gwiazdy. zobacz - spadła obok.


Obsługiwane przez usługę Blogger.