niedziela, 26 czerwca 2011

Hokus - Pokus ku przestrodze



Pewien czaruś wielbił czary
nawet kiedy był już stary.
Czarodziejem być zamierzał
i na veta się zaperzał.

Proszę państwa, kto zabroni
czarująco w piętkę gonić?!
Oczarował wkoło damy
czarujące jak z reklamy.

Tak czarownie umiał prawić
(nie zdawały sobie sprawy,
że to były sztuczki czarcie);
uwielbiały go zażarcie.

Czarów czarem urzeczone
nie wiedziały tego one,
że ów czaruś wyczaruje Czar Par,
po czym wyparuje.

Niech więc morał do was dotrze:
Z czasem trzeba wydorośleć
i się nie dać mamić czarom,
bo ulecą razem z parą.
sobota, 18 czerwca 2011

happening

maskaradę w głębi miasta
blask księżyca wykreował
alabaster wielu twarzy
gdzieś w mroku się chowa

korowód rysów obcych
płaskorzeźb nieznanych
taszczy na barkach węzełki
w cienie drzew zaplątane

ciekawskie błyski spojrzeń
pytania mimiczne
w kieszeniach odpowiedzi
wciśnięte dyplomatycznie

i falują i grają
a wcieleń bez miary
wpisani w swoje role
spektaklem pijani

Miniatura z anatomii

O skrzydła mnie nie dopytuj
- nie zerkam z poziomu chmury.
Dla tych, co nisko przy ziemi,
to żart rozbrykanej natury.

rozważania przed zaśnięciem

całkiem przeciętna wypadkowa
zdarzeń bez znaków szczególnych
droga przedreptana
tam i z powrotem

gwiazdy nie wyjątkowe
i księżyc do znudzenia
oswojony

cienie przywiązane do drzew
pacierz mamroczą
że może jutro coś
wisi w powietrzu


w cieniu powieki
przysiadło constans
nie do obalenia
plastyczność jest niezmienna
niedziela, 12 czerwca 2011

myśli w kolorze blond - 1

***

Szczęście jest mitem, w który wierzą nawet niewierzący.

***

Poezja to nic innego jak umetaforyzowana niewiedza.

***

Zwierciadło duszy bywa gabinetem krzywych luster.

***

Człowiek człowiekowi wilkiem. A wilk wilkowi..?!

***

Sprawiedliwość jest pojęciem czysto teoretycznym - można to udowodnić empirycznie.

***

Aby dojść do myślenia abstrakcyjnego, trzeba twardo stąpać po ziemi.

***

Szkoda, że przyjaciół poznajemy dopiero wpadając w biedę - późno poznajemy prawdę o własnej samotności.

***

Kobieta jak butelka wina - im bardziej kusząca, tym wcześniej próżna.

komercyjnie

każdy kogoś kocha
kaczki kręcą kuprami
kaczory klapią krzywymi kulasami
kurczęta kochają kokoszki
kogut komenderuje kurami
kachna komicznie kręci
kraciastą krótką kiecką
(kachna kocha kazka
kazek kocha każdą)
koty krzykliwie kopulują
kozły komicznie kryją kozy
kochliwi kolesie krzyczą
kocham kobieto kocham


kłamać

Bajko - Landia

Maleńka Bajeczka w Bajko - Landii mieszkała.
Króciutkie Bajeczka warkoczyki miała.
I kokardy wielkie - modre w grochy białe.
Opowieści z kosza sypała wspaniałe.

Bajeczka mieszkała w maluteńkim domku,
który okienkami przyglądał się Słonku.
Drzwiami się uśmiechał z czekolady mlecznej
- taki domek błogi z krainy bajecznej.

Ściany były z ciasta oraz z marcepana,
daszek biszkoptowy, a na nim śmietana
- taka bita, słodka, obłoczno - chmurzasta,
a przed domem drzewo z cukierków wyrasta.

Płotek dom otaczał z sezamków zrobiony,
na płotku Kot w Butach wprost z bajki wyśniony.
Z Kotkiem rozmawiają Małgośka i Jasiek
I Król bardzo mądry - właśnie: Pierwszy Maciek!

Baba Jaga miotłą podwórko zamiata,
Latający Dywan zwiedził kawał świata
- teraz spoczął grzecznie, by Śpiąca Królewna
wygodnie czekała swego Księcia z Drewna.

A Królowa Śniegu w oknie zza firanki
patrzy, czy nie biegną Śniegowe Bałwanki.
Cesarz, co był nagi ubrał się w Niewidkę
i zabawia tańcem Kaczątko - to Brzydkie.

W Bajko - Landii owej cuda wciąż się plotą
marzeń, magii, czarów cienką nicią złotą.
I powiem Wam jeszcze, tak w sekrecie, szczerze,
że w te wszystkie dziwy ja wciąż jeszcze wierzę!
wtorek, 7 czerwca 2011

Monolog wstawiony

... Bo od człowieka do człowieka.., od słowa do słowa... Zdarzy się, że na słowo wiara, że jednym słowem inaczej nie da rady. Czasami tylko w łyżce wody... by potokiem popłynęły...
Bo od człowieka do... po drodze też jakiś człowiek, więc trzeba być człowiekiem i to w dodatku najlepiej całkiem ludzkim...
I tak po ludzku powiem ci, że czasem te instynkty... To takie bardzo ludzkie w tym nieludzkim świecie.., gdy zwierzę z człowieka wyłazi...
A człowiekiem trzeba nawet w lesie...
Mówią, że i zwierzę też człowiek...!

Nie powiem: kobieta też, a jakże.., najlepszy przyjaciel.., ale przyjaciele do czasu, bo nieludzko swoją osobą zajęci i zacięci...

No wiesz, co tu gadać! Lepiej wypijmy po ludzku, jak chłop z chłopem i nie maż się, bo powiedzą, żeś chłop jak u ludzi baba!

Jak człowiek z człowiekiem, bo przecież nic, co ludzkie..! A reszta?! A zresztą! A pies ją drapał!

Lepiej

Nigdy nie mówił tego co inni. To znaczy nie kadził, że oczy, że czarująca, albo, że inteligentna... Ta "inteligentna" najbardziej ją wkurzała. Gentelmani zawsze mówią to babkom brzydkim jak noc, a te udają, że łykają ten szczególny komplement. On nigdy nie mówił.
Owszem, pytała, ale zawsze ominął temat, żartobliwie rzucając od niechcenia: Koniecznie potrzebne ci te komplementy? Kompleksy..?
Więc przestała pytać, a zaczęła kolekcjonować dylematy.
Typowa kobieta.
Przestała też mówić o uczuciach, bo po co?

Kiedy odszedł, nie wiedziała, czy to jej wina, czy od samego początku, czy z gatunku facetów uczciwych. Nieważne. Dylematy to stała, niezmienna jakość stuprocentowej babki.

Kolejny gadał, gadał bez przerwy: oczy..., dłonie, usta..., intelekt..... Więc znowu ciche zadumanie i milczenie z jej strony. Jak takiemu wierzyć..?
Prawdziwa kobieta musi zadawać pytania w duchu.

Prawdziwy facet może udzielić odpowiedzi, ale właściwie po co?

Prawdziwy facet zawsze skwituje: lepiej chodźmy do łóżka, kochanie...
Lepiej.. nie mówić..!

Koniec świata! - z cyklu "Ludzie, o których"

Mela mawiała o swojej siostrze tak:
- Ta Zenia to istna dziwaczka! W dodatku uparta, jak osioł! Zawsze taka była, nie tylko po obozie... Za mąż nie poszła i teraz sama jak palec. Tylko do księdza ciągle lata sprzątać - za darmo! Dorabia go, dorabia, a sama byle co zje, nic sobie nie kupi... Dziwaczka!


Przyszła Zenia w odwiedziny, usiadła tam gdzie zwykle- w kącie kuchni na starym krześle. A Mela jak nie zacznie zachwalać zalety nowej automatycznej pralki: - Zobacz, Zenia, jaka ta maszyna, to dobra rzecz! Nie to co "Frania". Sama upierze, potem w trzech wodach wypłuka, wykrochmali... Wyżymać nie trzeba, bo tak odwiruje, że bielizna prawie sucha!

Zenia coraz bardziej wydyma policzki zaczerwienione wzburzeniem:
- A co ty mi, Mela opowiadasz?! Chyba masz mnie za głupią! Tere fere: „sama pierze, płucze, wykręca..!" Niby to ona jak człowiek- swój rozum ma?!


Mela nie wytrzymała:
-Z tobą, Zenia, to nawet się nie da po ludzku porozmawiać! Dziwaczka i w dodatku zacofana! Echhh...

I tu dyplomatycznie zmienia temat. Grzebie w kredensie i wyjmuje torebkę ulubionej przyprawy do potraw.
- Zobacz, Zeniu, ja zawsze tej przyprawy używam do doprawienia gulaszu. No, mówię ci - z nią zupełnie inny smak, pikantny... I zapach.., aż jeść się chce.

Zenia z zaciekawieniem sięga po papierowe opakowanie, a zaraz potem po swoją torebkę i wyjmuje z niej okulary w rogowej oprawie. Zakłada je z namaszczeniem na nos, choć na nim już jedna para szkieł wygodnie sobie siedzi.
- I po co ci, Zenia, dwie pary tych okularów? Poszłabyś do okulisty i wypisałby ci nowe, mocniejsze i lepiej byś widziała! I w jednych chodziła...

- A co ty mnie, Mela, pouczasz?! Ja tam swoje wiem: Co dwoje, to nie jedne! O!

Mrużąc oczy zza tego szczególnego optycznego przyrządu, czyta:
- „Przyprawa węgierska”... - Oooo! Zagraniczna, no to musi być dobra!

Obróciła opakowanie w dłoniach. Z tyłu widnieje logo producenta: „Winiary”.
- O, masz! Nawet „wymiary” podali!

- Ech, Zenia, Zenia! Z tobą, to istny koniec świata!




Ale świat wcale się nie skończył; popłynął dalej swoim tempem, nie bacząc na kolejne kwestie dialogu. O nich jednak kiedy indziej... Teraz biegnę doprawić gulasz, a potem nastawić pranie, bo moja pralka jest, co prawda, inteligentna, ale nie na tyle, by brudne rzeczy posortować i dobrać właściwy program. Może kiedyś i w tym mnie nowy model wyręczy? Kto wie..?

Wierzbowa gewęda, czyli tempora mutantur

Był sobie najzwyczajniejszy las; trochę piękny, trochę podstępny, nieco tajemniczy i ciut fałszywy, bo z lasem zwykle tak bywa. Wrażenia zależą od aury, pór roku, wad wzroku i współczynnika spostrzegawczości obserwatora. Las zamieszkiwały zwierzęta duże i małe, owady piękne i upierdliwe, zajadłe i zjadliwe, istoty latające i pełzające. Dopóki siedziały w lesie, nie było widać perspektywy, bo drzewa wszystko zasłaniały gęstym finezyjnym parawanem.

Ale żeby nie było, że wszystko dokładnie mgłą owiane i liśćmi otulone, zdarzały się sytuacje ekstremalne, kiedy pragnienie kazało mieszkańcom lasu wychylać łby, poroża, czułki, kopyta, organa ssące i kłujące... Wówczas całe rozległe łańcuchy pokarmowe wylegały na sielską do znudzenia polanę...Polana -wiadomo: soczysta trawka, kwietne kolorki, na niebie słoneczna tarcza i to co nad wyraz nęciło: strumyk z krystalicznie czystą wodą. Nad nim stara wierzba, której witki predystynowały ją do roli czcigodnej nestorki, załamującej ręce nad lasem, polanką i całą barwną menażerią.

Będąc wierzbą głosu nie miała, a gdy kto milczy, zdaje się być istotą rozumną i roztropną. Nie kłapiąc ozorem nie jest w stanie ujawnić głupoty w niewłaściwym, albo właściwym momencie; na temat, albo od rzeczy. Wszyscy wierzbie kłaniali się zatem czołobitnie, szczególnie, gdy pić się chciało. Aby zaczerpnąć ze strumienia, musieli przygiąć karku, grzbietu, odwłoka... Czasem nawet wtulić uszy, słuchy, macki..., obniżyć loty, wtuliwszy marne, acz dumne skrzydła. Zanurzali w krystalicznej wodzie najróżniejsze otwory gębowe, ryjki, dziobki, mordki i wszelakie organa przystosowane do żłopania, chlipania, zasysania i parskania. Niejedno zwierzątko umoczyło przy tym łeb, czułkę, mackę, trąbkę..., wychodząc przy tym na trąbę, ewentualnie dając ciała, albo nogę. Stara wierzba z godnością przyjmowała honory, a wiatrowi dawała się wyszumieć, zmętnić wodę, a i kijków do mrowiska też czasem dostarczała.

Tak oto jako pierwsza wyległa do wodopoju rogacizna, wierzgając na prawo i lewo kopytami, szczypnąwszy tu i ówdzie ździebko, a nad strumykiem mlaskała z zapamiętaniem życiodajny płyn. Rogacizna pokłoniła się tradycyjnie wierzbie, a jej odgałęzienia z dumą przyrównała do własnych rozłogów, mniemając, iż owo podobieństwo rozumu jednakowoż dotyczy. W tym jakże ważkim momencie nadleciały muchy, irytując zuchwałym bzyczeniem i chmurząc miłość własną parzysto i nieparzysto kopytnych. Te pooganiały się chwościkami, po czym wydarły z kopyta, zostawiając typowe ślady na soczystej trawce.

Przyszła pora na zające. Owe jak zwykle zestrachane, wyszczerzyły ząbki, pozorami śmiechu maskując swoje fobie i społeczne lęki. Drżące omyki pomknęły ku ruczajowi, dygnąwszy zgrabniusio przed wierzbą, która znowuż załamywała wiotkie witki. Siorbnęły nieco i chociaż ogarami nie były, poszły w las!

Po chwili zza rozłożystego leciwego dębu ociężałym krokiem przydreptał niedźwiedź. Na stojąco oddał honory wierzbie, bo zawsze marzył o wyprostowanej postawie i ponadprzeciętnym wzroście. Inni fakt ten przypisywali niskiemu poziomowi jego ego i kompleksom. Gniótł go ciężar permanentnej nadwagi, więc szybko wrócił do pozycji na czterech łapach. Unurzał pysk w strumieniu. Wówczas dopadła go brać z leśnej barci. Kłując zaciekle w obfitą część ciała, jęła wymierzać karę za domniemane zeżarcie zakazanego miodku. Uciekł misio na czterech, bolejąc nad balastem wyżej wspomnianej nadwagi i przyniskiego ego. Miś uciekając minął szczwanego liska, który kitą wyraził szyderstwo, mądrą wierzbę obdarzył sprytnym komplementem i chyłkiem śród wierzbowej aprobaty zaczerpnął spory łyczek ze strumienia. Ominął syczące gadziny, zabrylował kolorem sierści i błyskiem w przewrotnym oku. Na ten widok zarechotały żaby i na wszelki słuczaj dały nura pod otoczaki, które ich prześmiewcze kumkanie otoczyły bezpiecznym azylem .

Wszystkiemu towarzyszył raz skłócony, a raz radosny ptasi desant, który upatrzył sobie wierzbowe lądowisko. Z niego co rusz urządzał wycieczki i harce do ruczaju, by zapewnić higienę skrzydełkom, postroszyć piórka i pomoczyć dzióbki.
Na wierzbowych gałązkach wiódł w międzyczasie boje o jak najwyższą lokalizację, bowiem na przejawy społecznego awansu nie był obojętny. Z tegoż wysokiego poziomu mógł śledzić polanę i jej zacnych gości.

***

Tymczasem pewnego chmurnego dnia w niniejszej bajce pojawił się CZŁOWIEK, choć nie o ludziach być miała. Człowiek bowiem zawsze gdzieś się wkręci, goniony pędem ku ekspansji i zawłaszczaniu nowych terytoriów, transcedentalnych obszarów. Człowiekiem owym był Drwal- znany ze swego profesjonalizmu i lecących wokół jego postaci wiórów. Wprawnymi ruchami ściął Wierzbę Nestorkę, a z jej wiotkich witek uplótł nowiuteńkie androny. Owe podarował nadobnej córce Leśniczego, zdobywając tym samym jej serce i rękę... Na weselu nie byłam, bo trunków nie pijam. A co było potem, opowiem kiedy indziej...., gdy w pobliżu nie będzie podstępnego Gajowego, któremu Leśniczanka wpadła w oko niepomiernie... Albo sami się domyślcie.

A las, polana i strumyczek dalej wiodą sielskie życie i tak naprawdę nic się nie zmieniło, bo natura naturą pozostaje, czy nam się to podoba, czy nie! Jedynie nad strumieniem niepostrzeżenie wysiała się i obrosła w delikatne listki brzoza samosiejka, przejmując tym samym rolę milczącej nestorki...
Obsługiwane przez usługę Blogger.