niedziela, 27 kwietnia 2014

new romantyczność - w niej przyszłość?

ON
- dziewczyno moja piękna,
nie lękaj się, nie lękaj!
nie pojmę cię za żonę -
powiodę cię na stronę.

ONA
- mój drogi, ach mój drogi,
tak dzisiaj bolą nogi,
a ty mi takie bajki.
poczęstuj lepiej fajkiem.

ON
- ma piękna, mój potworze,
osadzę cię w utworze.
przed ołtarz nie powiodę,
bo lubię wchodzić w szkodę.

ONA
- na rączki weź, na rączki!
szkodziłyby obrączki -
paluchy puchną srodze.
w ten związek ja nie wchodzę.

ON
- jesteś mi przeznaczeniem,
lecz ja się nie ożenię.
wolność i wolna miłość
weszły ze mną w zażyłość.

ONA
- nie bajdurz mi, nie bajdurz.
czasami wpisz mnie w diariusz.
od święta noś na rączkach.
duchota taka w związkach!

ON
- a może jednak...

ONA
– nie!

ON
- a gdyby tak by...

ONA
– źle!

ON
– bo starość ciemno widzę...

ONA
- spiszemy intercyzę?

tu i teraz

spełnię twoją prośbę
i napiszę prosto
o tym, co zawiłe -
skrócę to do chwili.
z tobą ją podzielę -
nabierze wartości,
byśmy w prostym splocie
dłoni razem żyli

przez moment, jak wieczność.
bez wiraży w jutro,
bez kluczenia w przeszłość.
w dłoniach „tu i teraz”.
szkoda, że tak krótko.

piątek, 18 kwietnia 2014

Życzę Wam


środa, 16 kwietnia 2014

Bez związku

Olga znalazła przypadkiem w sieci fotkę, opatrzoną dialogiem dziewczynki i chłopca:
- Czy kochasz mnie jak dorosły?
- Nie, ja ciebie kocham naprawdę.

Paradoks, który zasiał - bez przyczyny - dumania i wydumki w jej głowie na temat. A może nawet i od rzeczy, choć w dziale myśli "ad rem". Przypomniała sobie psa na leśnym parkingu – czarny, olbrzymi diabeł, z zapadniętymi bokami, wielkim łbem, spod którego łypał na samochody. Bali się wysiadać, bo psisko wyglądało jak bestia gotowa do ataku... Ona – Olga, wysiadła, bo te zapadnięte boki, bo widać – głód. Wyjęła z bagażnika prowiant, który jeszcze uchował się w podróży. Zawołała bestię i rzuciła – najpierw kanapkę. Pochłonął w mgnieniu oka i spojrzał w oczy. Rzuciła kawał żywieckiej – znowu pochłonął bijąc rekord czasu w rozgryzaniu i przełykaniu. Nic więcej nie miała. Podszedł powoli i oparł łeb o jej brzuch. Przytulił, nie odrywając ślepiów od jej oczu. A ślepia były wielkie, bursztynowe i wwiercały się podddańczo i bałwochwalczo – jak oczy kochającego dziecka. Nikt tak chyba nigdy nie patrzył na nią.
I nie chciał odejść, nie chciał oderwać od niej łba. Ani tych bursztynowych, nawet, gdy już ruszyła – bez niego. Widziała we wsecznym i mrugała, bo coś gryzło. Bez skutku.

Potem w Święta przy stole – liczne grono rodzinne i mała Ania, która przekrzykując wszystkich nagle, bez związku, wypaliła – A ja to ciocię Olgę kocham najbardziej ze wszystkich! I oczy były wbite w Olgę z zachwytem, miłością, szczerością tego spontanicznego aktu wyrażania uczuć. Bez związku z okolicznością i wątkami snującymi się ponad stołem. Bez rozważania skutków w odbiorze dorosłych, nagle milcząco pochylonych nad talerzami.

A potem jeszcze staruszka w szpitalu – zdziecinniała i jak dziecko bezradna wobec choroby, która odebrała władzę nad umysłem i prawą stroną ciała, przykuła do łóżka i do opieki świata zewnętrznego. W nocy wygrzebywała kasztany z pampersa – ostatni odruch, który dawał złudzenie logicznego pozbywania się skutków... Rano, już po nakarmieniu przez Olgę, sprawną ręką sięgnęła do jej szafki – podzieliła herbatniki na trzy stosy i powiedziała – Ten średni dla mnie, najmniejszy dla tamtej spod ściany, a ten największy, to dla pani, pani Olgo. Bo panią lubię. Spojrzała radośnie oczami dziecka, przemilczawszy powód, nie myśląc o następstwach. Skutki były w oczach Olgi - zaszczypały.

I jeszcze rozpacz w oczach staruszki z sąsiedztwa, gdy jej kot udusił gołębia. I łzy – takie dziecięco bezradne. Bez względu na to co świat pomyśli o ich logice.

Potem ciąg innych oczu - było ich w głowie coraz więcej i więcej – układały się w szereg, w ciąg przyczyn i skutków, nieprzewidywalnych następstw, które wiodły w rewiry nieprzewidywalne, niczym logika dziecka. Dziecka, które śmieje się i płacze – szczerze, spontanicznie, nie zważając na logiczne związki pomiędzy... Olga zaczęła układać myśl, że miłość jest infantylna. I że czasami szczypie w oczy. I nie warto szukać powodu. I że bywa czasem bez związku... Do którego, trzebaby zdziecinnieć, aby dojrzeć...


poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Po kłótni z Aniołem

Może nie jestem wiele warta,
skoro za skórę Aniołowi
nawet zalazłam. Ech, do czarta!
Anioł też bywa honorowy -
może się unieść (ot, nowina!) -
ma skrzydła, zatem je rozpina.

Może ja jestem nic nie warta,
bo za uszami mam niemało.
Ale wciąż wraca myśl uparta,
że być aniołkiem by się chciało.
Jednak niełatwo (też nowina!)
pod aureolą się uginać.

Może spod ciemnej jestem gwiazdy,
więc Anioł czarne myśli miewa.
I od tych myśli w dal (uparciuch)
z nimbem pod pachą, gdzie pieprz..., zwiewa.
Bo Anioł zwiewny – nie nowina,
że może w gniewie się upłynnić.

Wszak nie nowina – nawet Anioł
miewa granice cierpliwości.
Odepnie skrzydła, strzepnie piórka...
Bo ileż razy można prosić,
by podopieczna raz raczyła
spróbowac być dla niego miła?

niedziela, 13 kwietnia 2014

Dasz wiarę?

Jabłkiem Adama kusiła w łódzkiem
raz sadowniczka, zanim koszykiem
ją potraktował.
A sad splantował.
Zgrzeszyć nie dało się z agnostykiem.

sobota, 12 kwietnia 2014

jestem śmiechem będę

dla świata ledwie pyłkiem jestem,
pustego śmiechu dzwonnym głosem
echo go niesie, poryw wiatru
tym śmiechem melancholię płoszy

dziecinną salwą, która każe
naiwnie wierzyć w rozbawienie
i wiarygodną przyjąć pozę,
którą ktoś nazwie zdziecinnieniem

śmiech pusty drży, a iskra fałszu
blaskiem łez świeci oszukańczo,
sztuczną pozłotą, nutą szlochu,
wyrwaną z szalonego transu

śmiechu mój, drogi przyjacielu
ty zawsze wiernym towarzyszem,
gdy nie mam siły by otwarcie
rytm poplątany płaczem słyszeć


Skype me! - 12

Kiedyś na fejsie dostałam zaproszenie do znajomych od pewnego nieznajomego. Napisał, że chciałby połączyć się ze mną i z gronem moich znajomych. Dość ekscentryczne życzenie – pomyślałam – żeby nie ująć tego bardziej obrazowo – i jakie odważne!

No to zajrzałam na jego profil, aby sprawdzić jakość ... tego połączenia, a tam jak byk stoi - interesują go kobiety. No to piszę do niego, że dzieli nas różnica zainteresowań, bo mnie kobiety to aż tak bardzo nie kręcą, a wręcz nawet przeciwnie. A on mi na to - nic to, bo przeciwieństwa się przyciągają, więc go przyciągnęłam i się oderwać od mojego profilu nie może.

Kliknęłam więc, że akceptuję, bo dla wszelkich odmienności jestem tolerancyjna. No i czekam na owoce tego połączenia z nieznajomym, czekam... I się doczekałam. Udostępniłam w statusie to ogłoszenie wnuczka Heniutka w sprawie poszukiwań "pracy wraz z dziewczyną", co to on w necie zamieścił. Chcąc pomóc człowiekowi ambitnemu, który cele sobie wyznacza nie tylko zawodowe. Moje koleżanki – wolontariuszki – właśnie ze mną rozważały perspektywy tegoż wspomnianego anonsu, humor nam dopisywał... A on w komencie pisze, że nas zupełnie nie rozumie, że co w tym dziwnego, że młodzi pracy wespół w zespół poszukują.

No i jak ja mu miałam subtelny językowy niuans, wytłumaczyć, skoro on nie podziela poczucia humoru - mego i moich psiapsiółek z fejsa? Pomyślałam, że jak nic, obrazi się i mnie ze znajomych usunie! Więc aby temu zapobiec i pokazać, że tamto ogłoszenie nie było od rzeczy, to zamieściłam swoje: „Pracodawca da pracę wraz z dziewczyną!” Aby wyrazić swoją solidarność z wnuczkiem Heniutka i jego precyzją w formułowaniu oczekiwań wobec pt. pracodawcy. No i tej dziewczyny. No i aby nieznajomego przekonać, że jestem za zacieraniem różnic w sferach różnych.

No i do Reniutki piszę – tej z fejsa – jaki to ja mam owoc w postaci orzecha do zgryzienia, ze słowem. I dosłownie ją zatkało, że mnie to się przytrafia wybitna obfitość szczególnych przypadków i że przez te przypadki to ja jestem intelektualnie bogata! No, pomyślałam sobie – bogata inaczej! Bo inaczej, to mój Heniutek od biedy by uszedł... ze sceny!


piątek, 11 kwietnia 2014

Skype me! - 11

- Heniutek – pytam – a Twój wnuk, to co tak w ogóle porabia? A on mi mówi, że nic. No więc ja, że to niezłe zajęcie, ale że konkurencja raczej spora. No to Heniutek, że konkurencję to jego wnuk raczej dosłownie wymiecie. Referencjami, które posiada. I że ten wnuczek to dał ogłoszenie w Internecie, że „poszukuje pracy wraz z dziewczyną” i teraz czeka na poważne oferty.

I tym wymiataniem przypomniał mi moją znajomą, która jak ją pytają o zajęcie, to mówi, że na scenie wymiata. I prawdę mówi, bo się zatrudniła w naszym teatrze lokalnym w charakterze osoby sprzątającej. Więc zaraz Heniutkowi o tym powiedziałam, a on, że kiedyś to robił w budce za suflera, ale krótko, bo jak podpowiadał to lubił improwizować. I na „Damach i Huzarach” kwestie z Wielkiej Improwizacji aktorom podrzucał. Więc go wymietli z tej budki, bo nie przepadali za kreatywnym podejściem do pracy.

Pomyślałam z żalem, że ja to tylko raz w życiu na scenie wymiotłam! A było to podczas sylwestrowego balu - roku nie pamiętam, bo za dużo szampana wtenczas wypiłam. A na tę scenę trafiłam przez torebkę. Spadła z mojego krzesła i ktoś ją zaniósł, jako precjozum niewiadomego pochodzenia, do zespołu muzycznego. A ten zespół zaraz ogłosił, że właścicielce odda do rąk własnych, ale jak owa zaśpiewa do mikrofonu ładną piosenkę. No tom pomyślała, że się dobrze składa, bo nareszcie ktoś mnie wylansuje! I hycnęłam na tę scenę pośród oklasków publiki i zaczęłam śpiewać: „Siadła pszczóóóóółka na jabłoooooni....”

No i wymiotłam – wszystkich! Tylko taki jeden fan został - z głową w schabowym i buraczkach, bo takie na nim wrażenie wywarłam. A kiedy ze sceny zeszłam, to wokalista mi doradził grzecznie, abym na przyszłość swoich rzeczy dobrze pilnowała! Bo takiej konkurencji wokalnej to on nie zdzierży!

A Heniutek się rozłączył. Po tym jak mnie zapytał, czy zamierzam mu zaśpiewać, a ja odparłam, że owszem...

czwartek, 10 kwietnia 2014

Liczy babcia dziury w kapciach

Kochać to trzeba umieć!
Lokować dobrze, rozumnie.
„Za” no i "przeciw" – w rachubie.
Na starość – za młodu wyszumieć.

Kochać to trzeba logicznie.
Łeb mieć matematyczny.
Nie na wariata, na głupa!
Inaczej - co? Umarł w butach!

Zamiast na boso lub w kapciach -
Wie o tym mądra babcia
i nawet szumiały wierzby.
Im nie chcesz wierzyć? Więc wierz mi!

I wiesz, mnie się zdaje, wnusiu,
na chłodno trzeba do uczuć.
Że co? Czy ja umiem na starość
kochać z sensownym umiarem?

Czy w zbiorze rachunku sumienia
mam jeszcze coś do liczenia?

Liczydło dostałam od wnusia,
bo ktoś mu wypaplał, że lufa
na babci świadectwie ze szkoły,
bo z matmy była matołem.

środa, 9 kwietnia 2014

W głąb nocy

Pantera była czarna. Równie duża jak lwy - oswojone. Ze stoickim spokojem między dziećmi. Ona – czarna i lśniąca - chowała pazury, ale przez skórę czuło się, że nieobliczalna i dzika. Pod jedwabistymi pozorami oswojenia.

Dzieci nie widziały jak w jej ślepiach błyska ostrze, jak mięśnie drżą pod sierścią. Drażniły, nie przeczuwając. Lew łagodnie potrząsnął grzywą. Wodził lwice. Potulne i spokojne. Przy nim – królu dostojnej powagi. Siły. Pan stadła, pan tego domu. Respekt.

Dom. Drewniany - był bliżej natury, niż by się mogło z pozoru wydawać. Za oknem zieleń i światło. Wewnątrz światłocienie tańczyły na wyścielonych miękkich skórach – na podłodze, na kanapie.

Dzieci nie widziały ostrza - ostrzeżenia, więc musiała je ustrzec. Krzyczała odganiając panterę. Lwy odkryły pamięć instynktu – strzygły uszami, zastygały gotowe do wyprawy w głąb bestii, która właśnie podnosiła łeb. Nie było dźungli, ale żyły jej prawa – w pazurach pantery, w ślepiach, w napiętych mięśniach. I w skoku – do gardła, z nagła, z gibką dzikością, gdy strzegła, a lwy czujnie strzygły i wciągały zapach potu – strachu. Instynkt kazał rękoma rozwierać paszczę dzikiej, gibkiej, nieobliczalnej, nie dać zacisnąć, zewrzeć. Kazał rozdzierać żuchwę, choćby ból w ramionach, choćby działo się wszystko, choćby... jak najdłużej. Zastygła, okrzepła, ale ręce wciąż rozwierały. Czuły siłę kłów, ślinę, która zdradzała, że zastygła na chwilę, na zmylenie...

Obudził ból w mięśniach, ręce z mocą obejmowały własne ramiona – napięte, jak do skoku, jak do obrony, jak do walki na śmierć. O życie. W oswojonej – nieobliczalnej dżungli. Uśpione instynkty budziły się nocą i przeciągały, jak lwice, wybudzone ze snu pomrukiem drzemiącej bestii.

Alfred Kubin: Czarna pantera

Be-rety!!!

Zaprosił pan panią do klubu „Piekiełko”,
bo takie anielskie z niej ziółko.
No i że nad wyraz lubiła ciepełko,
beretem osłonił jej czółko.

W „Piekiełku”, nie powiem, diabelnie wesoło,
bo didżej dokłada do pieca.
Berety na głowach, więc pot płynie z czoła,
a tango w krąg iskry roznieca.

Ruszyli w beretach, z parkietu kurz bucha,
on w talii ją ściska - Spocona?
Więc może bez swetra, szaliczka, kożucha?
Ciepnęła więc łaszki na stronę.

Co potem się działo, nie powiem (dyskrecja),
choć licho nielicho mnie kusi!
Lecz rąbka uchylę – beretu fałdeczkę,
bo pani w berecie się dusi.

Pan nago wężykiem (na czort mu ten beret?!)
korowód prowadzi – wodzirej!
A diabli przynieśli anielską tam Felę,
 więc pan się zatrzymał na chwilę.


/I tu – pan coraz bliżej klamki...,
lecz go wzięła za przyramki...
On - niby patrzy, niby słucha...
I w piekle mnie dorwie, psia jucha!
Krzyknęła: a by cię diabli wzięli!
Marsz! Do domu! Do swej Feli!
Takie piekło ci zgotuję,
że „Piekiełka” pożałujesz!/


Nie czmychnął z „Piekiełka” przez dziurkę od klucza.
Ta karczma się „Rzym” nie nazywa.
Nie zdradzę dalszego wam tu scenariusza,
ni kto się w berecie ukrywał.


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Pokłóciłam się z Aniołem

Kto to słyszał,
by zamiast serio mnie pilnować,
on ciągle satyryczy!?

Więc zdarłam z głowy aureolkę -
niech taki święty nie będzie!
A on ze śmiechu dostał kolki
i się (nade mną?) trzęsie.
Zaczęłam piórka mu wyrywać -
będzie z nich niezła poduszka.
Bo kto to widział, no powiedzcie,
aby w maliny mnie wpuszczał!?
I wyprowadzał – z równowagi
wpędzając wciąż w komiczne gagi?

Czyżby za życia był Chaplinem?
Niech mnie pilnuje, do Anielki!
Bo numer mu wywinę –
 dopnę skrzydła - na szelkach,
sobie nałożę aureolę
(nieco skoszoną w boju).
I wcale śmieszne to nie będzie -
niech się zaniepokoi.
I może w końcu strzec mnie zacznie,
trochę wydorośleje...
Ja osobiście dopilnuję by teraz nosił beret,
nie złote kółko - w kółko, w kółko...

Za karę,
no bo kto to słyszał,
mieć za anioła - satyryka?
http://www.digart.pl/praca/4357440/Aniol_Strus.html

niedziela, 6 kwietnia 2014

Skype me! - 10

Wiesz, myślałam ostatnio bardzo poważnie o moich życiowych perspektywach, możliwościach, o dalszym rozwoju osobniczym... A było to po spotkaniu z moim znajomym eks-belfrem, który mądrością mnie oświecił, że człowiek całe życie się uczy i głupi umiera...!

No cholera! A ja tak pobieranie nauk zaniedbałam, że zamiast głupia z tego świata zejść, to zejdę jeszcze głupsza! No i w google wskoczyłam na poszukiwanie swojej edukacyjnej ścieżki! No i znalazłam! Uniwersytet Trzeciego wieku dla grupy pt. wychowanków - 60+. Nie wiem teraz, czy mój plus nie przekracza wymogów formalnych, więc dzwonię do Heniutka, aby zasięgnąć języka w tej materii.

A on mi od razu wyśpiewał...”Gaudeamus igitur!... i Vivat nostra academia!” i powiedział, że tam musi być chemia, bo on też się niedawno do tej akademii, jakimś zbiegiem okoliczności, zapisał. Ale, że i wypisać się zdążył, bo woli już być głupszy, niż mądrzejszy. No to go zapytałam, cóż go tam tak bardzo rozumu nauczyło, że taką odkrywczą myślą błyska. A on, że program mają taki, że uczą między innymi przez obcowanie – z kulturą i sztuką. Najpierw to on się był ucieszył, bo lubi niezłe sztuki, ale że ich grupę powiedli do teatru na „Upiora w operze”. I jak tylko Heniutek wszedł do foyer, to tłum tam zgromadzony od razu zaczął mu klaskać i wiwatować...! Bo taki podobno podobny do bohatera spektaklu. I że było to po prostu coś upiornego dla niego! Więc się szybciutko salwował opuszczeniem tego foyer i akademii. I że jak ja taka chcę być kulturalna, to „proszę bardzo!”

No to podziękowałam serdecznie i gogle na nos włożyłam, by mądrzej wyglądać, bo zgłupiałam i nie wiem co o tym kształceniu, a tym bardziej o wychowaniu, myśleć.

A teraz kończę, bo postanowiłam jednak nauki pobierać w szkole tańca latynoamerykańskiego, bo tam podobno można nieźle wykształcić - bioderka. A w moim wieku, to dopiero sztuka!!!


sobota, 5 kwietnia 2014

Skype me! - 9

Zadzwonił do mnie ostatnio mój ukochany wnuczek – tatuś tego prawnuczka co mnie we śnie prarababcią uczynił. I mi mówi wnusio, abym się nie martwiła, bo ten sen to był fałszywy alarm i że się nie spełni przyrost demograficzny w rodzinie. Bo on swoje potomstwo wyedukował nowocześnie, by zapobiec przypadkowi, w którym się dziecko kawalerowi przytrafia.

A że ja w przedwojennej szkole chowana, to mnie oświecił, że wyczytał w podręczniku do wychowania seksualnego, że nastolatka trzeba uczyć poglądowo, dając mu banana i gumkę do ćwiczeń. No to on kupował te banany i recepturki, kładł na stole i osobiście nadzorował przebieg ćwiczenia. No i podobno mój prawnuczek to bardzo uzdolniony uczeń i że tak się przejął tymi lekcjami, że teraz na każdą randkę recepturki w kieszeni nosi, a w reklamówce dwa kilo bananów. Jednym słowem, że się stosownie zabezpiecza.

No tom z ulgą odetchnęła, aż się przeciąg zrobił w pokoju. Bo kiedyś obiecałam kawalerowi – prawnuczkowi, że jak mi praprapotomka sprawi, to ja temu praprapotomkowi sprawię prezent – niespodziankę i mu konto założę, aby go na przyszłość zabezpieczyć! No i już właśnie się gryzłam, czy je zakładać na Onecie, czy w gmail’u, bo nie mam pewności co do zabezpieczeń takiego konta, aby włamań na nie nie było przypadkiem...

I w tym momencie skype’i Heniutek, więc go na dzień dobry pytam, czy ma wiarygodne dane w tym temacie zabezpieczeń. Dopytywał dlaczego pytam, więc od początku mu cały bananowy wątek streściłam. A on, że też swojego syna uczył, tak samo jak mój wnusio. I że ten bananowy środek dydaktyczny to jest w dechę, ale że on – Heniutek - chyba jakiś błąd dydaktyczny popełnił, bo jego synowi – kawalerowi przypadek się pięć razy przytrafił pomimo i całą naukę szlag trafił! Więc w temacie zabezpieczeń to on się nie wypowie, bo już mu słów po prostu brakuje, bo aktualnie to już mu szósty przypadek niechybnie się urodzi, no bo mu się już śniło...

No i jak ja mam się śmiać?! No jak ja mam się śmiać?! No w takim przypadku to ja nawet nie śmiem!


piątek, 4 kwietnia 2014

Skype me! - 8

Wyobraź sobie, że Heniutka wcięło na dobre! Już mu nawet serduszko wysłałam na Skype’a, a on nic! Bo mężczyzna, to wiesz, takie coś, co się łatwo obraża z byle powodu i potem zaczyna się serial „Zaginiony w akcji samotny biały żagiel”.

Ale że akcja dziać się musi, to w końcu uśmieszkiem odpowiedziałam na piętnastą wiadomość czatową od niejakiego Edi'ego z randkowego portalu. No i tak się ten Edi ucieszył, że od razu wiersz mi posyła – Asnyka - jako swój. No chyba on nie myśli, że ja uwierzę, że Adaś do mnie klika, bo w zaświatach tak się nudzi, jak nie przymierzając ja, bez Heniutka?! No uwierzysz?! Więc z wdzięczności już mu chciałam posłać jakieś rewolucyjne wersy z Broniewskiego. Ale pomyślałam, że wątek romantyczny pociągnę i hyc! - swój pożyczony od Szymborskiej utworek mu ślę. A on mówi, że przepiękny i że nawet sama noblistka Wisława takiego kawałka by nie ułożyła.

Potem pyta mnie, czy już się wydałam, bo warto. No to ja, że już zapomniałam jak się wydawałam, zatem pewności co do tej wartości nie mam, bo jej nie pamiętam. Ale, że z chęcią odświeżę. No to on zaproponował, że w tym odświeżaniu z przyjemnością mi pomoże, bo taki altruista z niego. I żebym mu dała namiary, to natentychmiast wpadnie w wir tego odświeżania. Szkoda, że o wymiary mnie nie poprosił, bo już mu chciałam napisać, że dziewięćdziesiąt pięć na sześćdziesiąt na dziewięćdziesiąt pięć. Ale szkodę jakoś odżałowałam i ten stary namiar na Wiejską w Warszawie mu udostępniłam! Więc szybko się pożegnał, by oddech odświeżaczem do jamy ustnej poprawić, zanim na tę Wiejską przybędzie.

I w tym samym momencie widzę wiadomość na Skype’ie! I nie uwierzysz jaka! „Pyłem księżycowym być na twoich stopach, wiatrem przy twej wstążce, mlekiem w twoim kubku...” No oczom nie wierzę, więc przecieram... – jak nic, myślę, sam Ildefons do mnie!? Ale jak przetarłam to zobaczyłam, że to nie Ildefons, a Heniutek właśnie z akcji szczęśliwie powrócony! Więc go pytam od razu, cóż to za niewiasta, z którą przyjemność miałam rozmawiać, gdy on był wyjechany. A on, że to jego nowa automatyczna sekretarka...

Więc do naszej rozmowy powrócę, gdy już do siebie wrócę, bo na chwileczkę wyszłam. Pa!


czwartek, 3 kwietnia 2014

Skype me! - 7

Wiesz, zadzwoniłam wczoraj do Heniutka na stacjonarny, aby mu powiedzieć „Dzień Dobry”, a tu jakaś niewiasta odbiera! No to ja ją pytam, czy mogę rozmawiać z właścicielem tego numeru, a ona mi mówi, że to nie jest aktualnie możliwe, bo właściciel telefonu jest właśnie wyjechany! Uuuuu, no ja wiedziałam, że nieźle odjechany Heniutek bywa, ale żeby aż tak?! No to ją grzecznie pytam, czy nie ma pod ręką jego numeru komórki, abym go mogła zlokalizować. To ona na to, że pod ręką to na pewno nie, ani w ogóle nie, choć cały pokój wzrokiem przeszukała. I że tak w ogóle, to on sieć zmienił ostatnio i teraz to ona nawet nie wie w jakim on obecnie operatorze się znajduje. Ale że coś chyba w Nokii, bo wspominał... No to ja z głupia frant, że: No proszę!!! A ona rzuciła grzecznie, że wobec tego ona dziękuje i się rozłączyła.

No więc nie zadzwoniłam do Heniutka, tylko do mojej ciotecznej siostry Zosi, a ona w słuchawkę: Proszę...! No i co?! No i jak ja miałam jej nie podziękować? No pewnie, że podziękowałam! Ale zaraz drugi raz dzwonię, przedstawiam się, a ona od razu mi mówi, że przed chwilą to jakaś kobieta zadzwoniła tylko po to, aby jej podziękować i teraz ona nie wie za co i kto jej taki wdzięczny. I że głos był dźwięczny, ale nikogo jej nie przypominał.

Potem zaczęła mi opowiadać, bo jej się przypomniało, jak to jeszcze przed wojną jej pierwszy narzeczony ją komplementował, że niby ona jest jak Chevrolet’a i tak ją zamierza nazywać... Więc ona go zapytała, czy ze względu na elegancję, a on, że z powodu lekkiego prowadzenia. Więc też z wdzięcznością mu podziękowała i odjechał w siną dal, a przyjechał wtedy jej drugi narzeczony..., ale do tego trzeciego to już nie dobrnęła, bo do drzwi zapukał właśnie listonosz z emeryturką, więc ja: Proszę! A ona mi w słuchawkę: dziękuję! I się rozłączyła.

A teraz muszę już zmykać – na proszoną kolację do żony prawnuczka, bo podobno chce mi jakoś szczególnie podziękować za te udziergane stringi, które jej niedawno na Urodziny mail’em wysłałam!


wtorek, 1 kwietnia 2014

Skype me! - 6

Heniutek wczoraj się odważył i zadzwonił do mnie na Skyp’a i mówi, że tą moją analizą karty dań na wymarzoną przez niego kolację, zabiłam mu ćwieka, więc czekał..., aż mu przejdzie. Ten stan, po zabiciu tego ćwieka... I gdy tak ćwierkał, to mnie się przypomniało, jak w Ciechocinku walczyłam w sanatorium z komarem!

Zatem słuchaj, bo było tak... Siedzimy z koleżaneczkami w naszym sanatoryjnym pokoju i właśnie omawiamy miniony „dancing taneczny”! I między opowieścią Zosi o Jarku i Tosi, a jej salwą śmiechu, zerknęłam na ścianę i co widzę? No co ja widzę?! No komara widzę na tej ścianie! Masz pojęcie?! Komar w samym środku listopada, na samym środeczku mojej ściany! Jak nic, krwiopijca zechce mnie wyssać nocą do ostatniej kropelki krwi! No więc po cichutku, aby go nie spłoszyć, chwyciłam za mój klapek marki ADIDAS i ... łup! W sam środeczek tego komara! I co?! No jak co?! Klapka nie mogę od ściany oderwać! I myślę sobie: no jak, taki komar taki silny!? Ciągnę z całej siły, aż wybroczyny mi wyszły za uszami i.... yes! Wyrwałam mu tego klapka. A on dalej na swoim stanowisku! No to zbliżyłam się do niego, włączając ZOOM optyczny, czyli odsuwając nieco moje szkiełka, jak lupę i co widzę?! No co ja widzę?! Ano ćwieka widzę – gwóźdź! Ktoś go w ścianę zabił, aby mi scenerię ożywić martwą naturą!

No i zaraz opowiedziałam o tym Heniutkowi, a on, że nie rozumie co ja w tym gwoździu widziałam i jak ja mogłam komara zobaczyć! No więc się wkurzyłam, bo jak tak można pytać ślepego, jak mu się widzi komar na ścianie!? I przez to wzburzenie poszłam sobie na dymka, nie doszedłszy do wątku nieomówionego śniadania i domniemanych ogarków, które po nim zapewne by zostały.

Pominę też opis moich koleżaneczek turlających się ze śmiechu po wykładzinie PCV, bo widok był nieprzyzwoity i nawet starszej pani nie wypada tak obscenicznych pozycji słowami opisywać, a właściwie, to tego się po prostu nie da opisać!

A teraz pędzę do Vision Express, bo promocję mają – dają tyle rabatu na oprawki, ile ma się lat! No to się ucieszą, gdy zobaczą w moim dowodziku magiczną liczbę - sto pięć!!!


Skype me! - 5

Powiedziałam wczoraj na Skypie takiemu mojemu koledze z Warszawy, że właśnie idę zagrać w LOTTO, bo jakaś kumulacja się szykuje, więc kończę, bo wyszykować się muszę. I na pewno wygram, bo numerki wyśniłam, a po szczęście to nie wypada w papilotach i w peniuarze.

No to dzisiaj Skype’i do mnie i pyta, co z tą wygraną zrobiłam. No i co ja mu miałam powiedzieć?! Powiedziałam, że przepiłam! Bo okrutnie mnie suszyło przez tego kaca, co to mnie po ostatniej party dopadł tydzień temu. A on mnie się pyta, czy ta impra to była na cześć poprzedniej wygranej, no i na co cała gotówka poszła. - No jak, na co?! – pytam. – No przecież na tego kaca właśnie! No to mi doradził, abym teraz okienka w kompie pozamykała, bo jeszcze się kto włamie i mnie obrabuje. No to mu odpaliłam, że ukraść to mi mogą, co najwyżej, czkawkę. Ale że okna to faktycznie pozawieram, bo przeciągów się strasznie boję, aby jakiego romantyzmu z nich nie było przypadkiem. No to on mi mówi, że przypadkiem to tylko dzieci kawalerom się przytrafiają, ale że to nie jest przypadek bynajmniej romantyczny i że po nim też tylko czkawka. Ale jak się nie ma co się lubi, to i czkawka nie jest zła.

I tutaj się z nim łaskawie zgodziłam, bo jestem zgodna z natury. A natury nie oszukam. Więc mu misia przesłałam. I e-kufelka, coby mu nie było żal tej party, która go ominęła. I teraz trzeźwo myśli. I o wygraną pyta przytomnie bez ceregieli.

A wygraną diabli wzięli, bo te wyśnione numerki, to był numer mojej komórki, który we śnie eleganckiemu kawalerowi dyktowałam. A w tym śnie, to ten kawaler... Chi, chi, chi...! Nie powiem, bo nawet staruszkom nie wypada! A jak już koniecznie chcesz wiedzieć, to Skype me jutro! Bo dzisiaj idę do kolektury złożyć reklamację! A potem do prawnuczka - tego co to jeszcze kawalerem się przypadkiem ostał, a mnie się śniło, że praprababcią zostałam. A na to, to ja jeszcze stanowczo za młoda!

źródło obrazka:
https://www.lottoland.pl/magazyn/zwykle-niezwykle-historie.html

Obsługiwane przez usługę Blogger.