wtorek, 26 maja 2015

owocowe refleksje nie już, ale jeszcze

przeminę - póki co, odmierzam kolejne
kartki. ważę słowa - na szali torcik.
dwie cyfry z knotami. zdmuchnę. na
szczęście mam płuca, nosa do głupstw
i do kichania z dwururki na odległość.
na oku druga (a p-sic!) połowa - zrównam?


to nie już, ale już wchodzi w międzydekadowy
 majowy happy birthday. a ja cała
 unhappy (patrz: pierwszy werset).
bo jak tak można - dmuchnąć i cześć!?

jeszcze nie już, wybieram jeszcze
i może może. daj Boże. chroń, uchowaj.
uwaga, nadchodzę. zanim przejdę
do rodzinnej historii jako

tako. dawszy w miarę dobry grunt
pod owoce. już? wyrosły na ludzi.



Spisano 23 maja 2015


środa, 20 maja 2015

inkarnacja



gdybym ponownie miała się urodzić,
mogąc wybierać, znów byłabym sobą.
przecież nie zdołam w tym życiu być młoda -
czas zapisany w genetycznym kodzie.

a tak bym chciała, aby pewien chłopak
znów dostał wierszyk, tamten w życiu, pierwszy.
i by powiedział: ale! no, no! hej, ty…!
nie spali kartki, jak wtedy, gdy foch miał.

może więc będę w tym nowym wcieleniu
pisać od młodu, nie zniechęcą szczątki
rozwiane w polu, spopielałe. stron mi
zabraknie może. a może w milczeniu

znów sobą będę, ale erotyku
mu nie napiszę. to on wersy złoży,
a ja je spalę w wietrzny dzień - na dworze,
pełna zagniewań, z przyczyny kaprysu.

niechbym ponownie mogła się urodzić -
ani mądrzejszą, ani głupszą. ach, bym
we wszystkie głupstwa wskakiwała, jak w dym,
dążąc jak zawsze - pieszo ku przygodzie.

znowu zamożność i ubóstwo - w kratkę,
śmiechy i płacze, animozje, zgody…
jakiś muzyczny jeszcze piękny motyw
mógłby ucieszyć (dziś starą) wariatkę.

na urodziny skrzypce bym dostała.
na nich zdołała zaszlochać i śmiać się.
ech, być raz jeszcze jak kiedyś, chudzielcem!
niechbym na nowo przytyć próbowała.

i mimo głupot, chybionych wyborów,
miałabym szansę na kapeczkę fartu,
by życie nowych nie strugało żartów
i abym miała ten sam dar uporu,

aby człowiekiem chcieć być, a nie bywać.
i jeszcze w zdrowiu, choć troszkę, opływać.
poniedziałek, 18 maja 2015

list z kosmicznej odległości

piszę ten list do ciebie. kiedy zamykasz usta,
zostają kartki właściwe - puste. a pustkę można
dzielić na to, co po, zostało - paragon, metka,
zapach zupy nic, ze wszystkiego, co w zasięgu -
z kaczek na wodzie, /no to chlup!/. ko-relacje,
ko-leiny i ko-feina. piszę ten list do przesady
wiary w jasność cienkopisu. z tuszem na metry.

margines i ko-niec wzdłuż bruzdy podziału włosa
na cztery ręce. odległe o dwa ko-smosy
westchnień brzmiących obcymi językami.
zacierają echa. mylą ręce. olśnienia w trybie
natychmiastowym. bez odwracania kota kodą.
pustki na pustkę. wszystko, na nic. nic na ko-niec.

i za nic równość palców - manifa współ-czynników.
tym trącą kosmosy, czym nasiąkają wargi po
gładkiej stronie. niczym kartki. zamykam oczy.
a ty patrz - wykrzyknik na czole w pionie - faktura
marszczy się. zapada kropka - w sobie. znajdujemy
wyjścia do - wolności oddechów. opony, koleiny.
pustynie. list z ręki do ręki z adresem do mikro
kosmosu odległego o cztery światy.

Źródło foto:
http://nonapewno.pl/mikrokosmosy-bance-niemieckiego-fotografa-bjorn-evers/

sobota, 16 maja 2015

hiper bolę

sprostałam zawiłe - takiego związku nie utrzyma
frazeologia. rozkładam na prostowanie i supły.
w pojedynkę znaczą inaczej - nie zbaczają
w zaułki semantyki.

wzięte na języki dziwią się, że sąsiedztwo nadaje
znaczenia, wyparują, kiedy gwiżdżę na to, że oto.
judasze. piją zdrowie - nasze, wasze, twoje. przez
łakomstwo wizjerów.

zawieram w sobie okna, drzwi, gubię w kluczach do
tautologii w świecie przesadni i tricków - wszystkich
dozwolonych. po nie mojej stronie.
hiper boli.




czwartek, 14 maja 2015

Impresja pod wpływem Ludluma

Wsiadła do taksówki. Kierowca odłożył Ludluma i zagaił, że znowu deszcz. Podjęła rozmowę, bo wolała żywe słowo, a pisane było wybiegiem, ucieczką. Ona - zbiegiem od okoliczności, przyjaciółką klawiatury, której doprawiała zgryz, czasem pazurki. W mysz wciskała oczy i wymowę kliknięć. Bez kitu!

Taksówkarz czytający Ludluma był dobrym pretekstem do rozmowy, pogaduch, do ćwiczenia aparatu mowy. Nieużywany zanika. Podobno. Choć to niepodobieństwo, aby akurat w jej gardle, ustach, uległ atrofii - ten niezbędnik, jej niezbędnik - miała tyle słów, którymi chciała zdążyć podzielić się, oddać w wieczystą dzierżawę, albo choć wypożyczyć. Na chwilę i za frajer.

Kierowca dziwił się, że kobieta woli Sołżenicyna, niż kobiecą, mdlącą beletrystykę. Bo pasażerki, to na ogół zakochane w Harlekuinach i w książkach kucharskich.
A na diabła jej te książki, takie książki? W kuchni świetnie improwizuje ciężkie jadło, a tajemnice alkowy najlepiej się przemilcza, z lekkim znaczącym uśmiechem. Czytanie Harlequina to podglądactwo, przez dziurkę od klucza, mało wyszukanych fantazji sfrustrowanych autorów. To wchodzenie w nieistniejący światek fantasmagorii, syntetycznych ochów i achów, równie syntetycznych bohaterów.

A dobra proza to życie! A najlepsza literatura to fakty, bo nieprzewidywalna, zaskakująca i zdająca się być niewiarygodną. Prawdziwą sztuką jest przeżyć, a potem rzucić na pożarcie, usłyszeć, że “to niemożliwe, a wręcz nieprawdopodobne, jak telewizyjne reportaże”. Bo życie nie wyczerpuje pomysłów, bo pisze tak, że dech zapiera, bo… ona dobrze to zna. I pomysły się nie kończą, bo tak trudno nadążyć za akcją, za reakcją, za… gwałtowną myślą pod wpływem…

Auto zatrzymało się przed domem. Już? Wysiadła. Sąsiadka zafalowała firanką, zaszczekał pies, zazgrzytała furtka, obcasy zastukały na betonie. Klucz w zamek. Schody, spocznik, kuchnia, życie, klawiatura, akcja, przemilczenie.

wierszyk passe w kwestii łez

zapłakał jeden, drugi się śmieje.
pozwalam sobie śmieć mieć nadzieję,
że z płaczu, który nie jest do śmiechu,
pęknie coś (nawet) w pustym człowieku.


niedziela, 10 maja 2015

nad starowierszem, albo rzecz o królikach

kiedy uduszę obławy, a wilki milczkiem czmychną
z kontekstu, wytłuszczę się, obłowię w lisie
futra. odstąpię drogo-kamienie. przecenię własną
skórę, zostawiwszy sobie omyk (taki myk, który
na czasie / czyta się). w gazecie ogłoszą drukiem,
że na antypodach klęska urodzaju królików.

zadrżą nad starowierszem, zagadam do kamienia,
puknę w czoło - nurt zawróci. a ja - do siebie. tratwa
 związana mową poniesie. uproszczę patetyczne
 strofy do króliczych skoków. do rzuconych kaczek,
do psiej pogody, do diabła. i do zobaczenia, gdzie
bilet wilczy, wilczki, wilcy. a jam - nikt. i wszystko -
spłynie.

rozejdziemy się z latawcami w tle

jutro pójdziemy do knajpy - nazwa nomen omen
między dwoma mostami - zaprowadzi do podstawówki
i kiedy to było. i że dzieci nam się starzeją (tu: chichot) - chcą
 żenić, wydawać. nam wydaje się - wczoraj wchodziłyśmy
 w związki. wtedy była chemia - wytrącały toksyny. wyszło
nam szczęście - eksperymenty nie wychodzą z mody.
co z tego, że w tle przeleciały nisko latawce? przegapiłyśmy
jeszcze nie wszystko i nie dość, że dość.

cienie papierowych białych mew utwierdzą
 w przekonaniu, że wszystko po, płynie zmarszczkami
na wodzie. nadstawimy żagle, stery w dłonie!

wyskoczymy po uszy z balerinek po piwo,
po spieczone przy grillu rumieńce i wszystko
zagra beatę. no, coś takiego. przemierzymy szmaty
(w liczbie mnogiej) - wagarów, wycieczek, dyplomów.
rozwiesimy na krzesłach kurtki, wszelkie wypadki,
przygładzimy celulity i falbanki. a potem rozejdziemy się
w drugą - równą połowę wieku. wytyczymy średniówki
oddechów pomiędzy mostami. z latawcami w tle.


niedziela, 3 maja 2015

wariatki, czyli współczesny tekst wieńczący lożę

zasiadły wariatki w loży, gdzie ich miejsce.
nikt nie przysiadł się, bo kto normalny uniesie
śmiech na sali. zadźwięczały. smartfon -
wielki telewizor - rozdzwonił jak w szklankę
toasty dla domniemanej i nie tylko awangardy.

a laureaci z laurami roznosili się ze sceny.

wariatki klaskały jak wariatki, bo na poważnie
poniosło je w klimaty wszechobecnej spalonej już
w poezji żyrafy. zabulgotały w jeziorze na ulicy
dwornej - już prawie dusiły kiedy klimat topił
miasto w patosie i w truchłach much na piętrach.
rozkładały w loży na czynniki fotografa,

a fotograf nazywał się fotograf i pstrykał.

wyszły z ulicy wprost do redakcji - tam ”salwy śmiechu”
ostudziły strzałami (tu: trzy kropki) zaszły w głowę - zrozum,
to jest ponad pojęcie! przełknęły mentosy i fresh
cudowiersz. wyszedł pan borowik, aby im powiedzieć, że
zestarzeją się, a właściwie zdziecinniały - zwilżają
niebieski balonik od bułata. zeszły potem z loży,
kiedy on ze sceny podziękował.

i rozeszły się niekoniecznie na dworną. niekoniecznie
niepoważne wariatki odprowadziły wzrokiem salę
i poetów z widokami (między nami - niezłych
i tych, którzy za nimi).
źródło foto:
http://4lomza.pl/index.php?wiad=38939

sobota, 2 maja 2015

majówka

pójdę w ten maj, pójdę na całość
w cholerę! jeszcze raz krok w bzowość.
wychodząc z siebie, stanę obok,
by widzieć co się będzie działo.

w dzwonkach konwalii
parno, parno.
zabzyczą arie
białym pannom.

ja obok, obok (bez znaczenia)
znacząco spojrzę kątem oka,
podsłucham w brzęku: kocham, kocham,
nim się nabawię uczulenia.

w skrzyłach kąśliwych
gwarno, gwarno.
słońce ożywia
kwiatki pannom.

pójdę w ten maj, no niechże stracę
głowę raz jeszcze nieostrożnie.
ty za plecami stań, ty chroń mnie,
kiedy usłyszysz, że deszcz płacze.

Obsługiwane przez usługę Blogger.