czwartek, 30 października 2014

akt z kantem

kość została rzucona
ostre kanty
dawały świadectwo apetytu


pies wziął na ząb
nim ruja poniosła go w świat
pierwotnego erotyku

nim zaskowyczał

do szpiku

środa, 29 października 2014

odręczny szkic z kością w tle

metafora w zdeptanych butach
naręcze przymiotników przygięło do ziemi

nawet wiatr nie zagwizdał
pies podkulił ogon
polizał nagą kość -
wyjętą z prozy

zaślinił się do szpiku

niedziela, 26 października 2014

Aura (cz. 3)

- A pan co teraz robi, jak pan funkcjonuje? - Padło ostatnie pytanie sędziego. 
- Układam sobie nowe życie.

Twarz sędziego nie zdradzała emocji, sympatyzowania z którąkolwiek ze stron. Nawet nie próbowała rozgryźć, co jako człowiek, czuje gdzieś w duchu. Po co? Też chciała ułożyć swoją przyszłość i wolała się nie zagłębiać w emocjonalne stany, by działać racjonalnie i logicznie.

Była przygotowana na każdy ewentualny werdykt i wyeliminowała przeżywanie, strach, cholernie piekące poczucie krzywdy i cholerny gniew. Nie była przygotowana na jedno – na zakończenie procesu na tej właśnie rozprawie. Wszystko wskazywało na to, że trzeba będzie przedłożyć sądowi kolejne dokumenty, dowody, zeznania świadków... Ale sędzia powiedział:
- Dzisiaj zakończymy. Nie ma potrzeby kontynuowania.
Zgodził się tylko zapoznać z plikiem dokumentów obnażających kłamstwa pozwanego.

Na czytanie wyroku trzeba było zatem czekać do popołudnia. Poszła do domu. Nie musiała być obecna. Mecenas obiecał zadzwonić i przekazać informację.

Po kilku godzinach usłyszała w słuchawce pytanie:
- Czy siedzi pani? Nie? Więc proszę usiąść. Wyłączna wina pozwanego!


Nie było słońca, ani deszczu. Ot, przeciętna listopadowa aura. Normalny, zwykły dzień, w którym rozpływały się szczątki plastikowego kieliszka.


sobota, 25 października 2014

Aura (cz. 2)

Pieprzona aura! Świeciło słońce, choć wiosna na dobre nie mogła się rozkręcić.

Starannie ułożyła włosy, makijaż dopieściła rozświetlającymi kuleczkami. Ubrała się nienagannie - z tzw. klasą - elegancki modny żakiet harmonizował z białą koszulą i klasyczną spódniczką do pół-kolanka. Sportowy fason lakierek ciekawie zestawiał się z ich wyjściowym połyskiem.

Poszła sama. On pojechał autem. Do ołtarza szli uśmiechnięci - oboje. Pod salą rozpraw rzucił w jej kierunku wściekłe spojrzenie. "Tak wygląda nienawiść" - pomyślała i zrezygnowała z gestu podania ręki, który obojgu dałby choćby namiastkę poczucia, że dwadzieścia cztery lata nie poszły w błoto. Na sali proponował, by nie orzekać. Wiedziała, że nigdy, przenigdy nie przyzna się do winy.

Pieprzona aura! W takim dniu! Mówiła opanowanym tonem - zdarzenia, fakty, kolejne lata w migawkach. Brzmiały jak groteskowy świat - jej pieprzony świat - więcej niż połowa życia... Ich ślubni świadkowie już od dawna byli rozwiedzeni. Mieli to za sobą. Mogli budować swoje nowe życia. A życie ma się ponoć tylko jedno!

Życie! Jej polisa już nie istniała - dzięki niej mogła opłacić prawnika. To dodawało otuchy; świadomość, że ktoś ją reprezentuje. Wspiera i pomaga.

Opowiadała: "Mój mąż, małżonek..." Potem on opowiadał: "Ona, ta kobieta..! Ta pani! Była żona!" Jakby nie znał jej imienia, jakby była obca. Tonem i sformułowaniami lekceważył, gestami krzyczał, wymachiwał dłońmi pogardę. Zdumienie w oczach ławniczek.

Ona też była zdumiona: "Ta kobieta chce rozwodu dla pieniędzy!". Szlag...! Nigdy nie pomyślałaby, że usłyszy tak irracjonalny zarzut. Tylko jeden. "Do ubiegłego maja było dobrze" - brzmiała odpowiedź męża na pytanie sędziego. "Owszem, dobrze - jemu! - pomyślała gniewnie. - Szlag...!"

Jego prawnik próbował wytrącać ją z równowagi - strofował: "Proszę nie zwracać się do mnie! Proszę zwracać się do sądu!". Odpowiadając więc na jego pytania patrzyła w oczy ławniczek i sędziego. Stenotypistka zapisywała dokładnie jej słowa. Koleje małżeństwa w gorzkiej pigułce. Wzrok sędziego co chwila skupiał się na jej dłoniach - nie opanowała ich drżenia.

Ze sprawy wypadł jak burza - jego prawnik za nim, rzuciwszy jej z uśmiechem "do widzenia".

Zobaczą się już wkrótce. Na kolejnej dziwacznej sesji. Wyszła sama - tak jak przyszła. Czuła się lżejsza o całe kilogramy bólu wyrzucone z siebie w kierunku obcych ludzi. Czuła się lżejsza, choć zdawała sobie sprawę, że to ledwie pierwszy krok. Jeszcze długa droga - do siebie, do równowagi, do... Jej pamiętny kieliszek z plastycznej masy właśnie rozsypywał się w drobny mak. Będzie mogła pozmiatać jego żałosne szczątki i cieszyć się aurą, słońcem, majem. Będzie pachniał bosko...!


Aura (cz. 1)

Czerwiec 1986

Wyjrzała przez okno i zniecierpliwiona pomyślała: gusła, beznadziejne gusła! W rękach wszystko - własnych i drugiej połowy. Szkoda tylko, że fryzura będzie chłonęła wilgoć. A miała być wybitnie trwała i zachwycająca. Idiotyczny deszcz właśnie dzisiaj od samego rana! Potem trochę jasnych smug i nareszcie przed cywilnym słońce. I już nie odpłynęło. Dom weselny tonął w promieniach, kiedy dotarli tam po sesji u fotografa.

Włosy wciąż trzymały się nieźle. Ale kto zamknął wejściowe drzwi?! Było słychać przygrywanie kapeli. Na Młodych jakby nikt nie czekał...! Świadek zatrąbił klaksonem. Ktoś otworzył boczne wejście. Bocznymi drzwiami zakłopotani przekroczyli próg.

- Zaczekajcie, na chleb, na sól. Już, zaraz...!

Czekali na rytuał. Jest! Chleb, sól i dwa kieliszki przewiązane wstążeczkami. Teraz za siebie; trzeba w drobny mak na szczęście! Kieliszek Młodej okazał się odporny. Więc raz jeszcze! Potoczył się na salę - w okolice podestu dla zespołu, znikł z oczu. Szukało kilkanaście par rąk, tyle samo par oczu. Jest! Kolejny rzut. Po czwartym, z wściekłością gryzącą się z białą sukienką... o ścianę...! Yes!!! Nareszcie! Trzeba walczyć, ale warto! Pieprzony niezniszczalny kieliszek!

Nadal słońce i nagrzane ławki przed budynkiem. Goście na papierosku i ploteczkach. Ciągle słońce, aż do zmierzchu. Może nie takie głupie te przesądy?

Potem mecz. Ktoś włączył TV na sali, no bo był. I mistrzostwa były. Polska - Portugalia! Faceci ustawili krzesła, kobiety piły za stołami, co jakiś czas okrzyki i trochę nerwowo. Ale fryzura jak trzeba! I bez deszczu.

Wreszcie kapela od nowa gra. Kobiety znowu w piruetach trochę bardziej zakręconych po tym babskim rozpijaniu weselnej wódki. Faceci z humorem, bo jakżeby inaczej, gdy nasi górą!? I wypić było za co! I z przytupem!

Rankiem słońce. Dobry znak.
Włosy w lekkim nieładzie.
- Głupie gusła!
- Głupi kieliszek z plastycznej nietłukącej masy!
- Taka aura.

środa, 22 października 2014

Z perspektywy gałęzi

Moje siostry z wyboru cierpliwie znoszą choroby. Podnoszą ciężary i niosą nadzieję, że nie geny, nie urodzenie lecz wybór, określa świadomość. Że rodzina to nie zdjęcie przy świątecznym stole. A krew to tylko materia złożona z przypadkowych splotów.

[… podali jej błękitną chemię
teraz drzemie
zanim lek
wejdzie w krew…]

Siostry z wyboru nadają na tych samych falach, na których płynę. Choć "płynę” to słowo na wyrost, na jutro, na przyszłość. Siostry pomagają wiązać tratwę i śmieją się, kiedy palce wplątuję w liny - niezdarnie i wbrew logice.

[... opowiadała o jego "świętej pamięci…”
i o tym jak życie, wbrew, ją nęci …]

Siostry z wyboru starzeją się ze mną, gdy czas hartuje ducha, a DNA wystawia rachunki, szarpie papiery dłużne. Materia wchodzi w toksyczne mariaże z linią życia.

[ … tak bała się że przyjdzie wspak
tak śmiała się, bo gdyby…, a tak...!
i śmiała się, ze gościec
dobrze czuje się w kościach…]

Kiedy lina napręża się, siostry z wyboru luzują, podśpiewując: eeee-tam. Chwytam nutę i skanduję z nimi siostrzane pocieszanki. Lina wygina się w uśmiech.

[ … kroplówka kapie rytmicznie
na parapecie słonko w doniczce
na drzewie sroki
walczą o pokój …]

Siostry z wyboru nie mają wyboru - wrastają we mnie korzeniami i drzewo niegenealogiczne rośnie. A ja czuję się taka mała, z perspektywy gałęzi. Spoglądam w niebo - gwiazdy zrzucają srebro - wprost w koronę.


A moje siostry z wyboru hodują złote serca i ciepłe dłonie.
wtorek, 21 października 2014

niestrawna (cykl: Trudne kobiety)





W dębowej beczce dojrzewałaś
zaczopowanej szczelnie korkiem
i mocy nabierałaś z czasem
a ferment z czasem robił swoje
mnożąc procenty

Wychlustałaś
w kielich Zazdrości
gęstą pianę

by po kropelce
sączyć, mącić
w tyglu Miłości -
żółć zdradliwą
i Miłość - własną

Ty sama się upiłaś w sztok
gdzie pieprz, goździki - poszłaś w gaz

Zazdrość i zawiść
pleśń i piana

W amoku przepędziłaś rozum



poniedziałek, 20 października 2014

coś na ząb

ząb, który boli trzeba wyrwać
wraz z niezdrowymi korzeniami.
silnym szarpnięciem. czas wygoi
zębodół. nie daj się omamić

strachowi. szarp go jak korzenie
i jak trzonowy, albo siekacz.
bez znieczulenia usuń drania,
aby na nowo się uśmiechać.

bo gdy leczenie nie pomaga
i nijak z bólem żyć się nie da,
ekstrakcja - najsłuszniejsza rada,
skoro zawodzi wiwisekcja.

niedziela, 19 października 2014

Ctnamonowa Kaczka - Swiatlo

sobota, 11 października 2014

Dobrze wiesz

Pomóż załatwić kilka spraw -
gardłowych, nie cierpiących zwłoki,
nim się nie zbiesi demon - czas,
póki możliwe dziarskie kroki.

Pomóż. Tak rzadko proszę wszak,
a jeśli nie, to nie przeszkadzaj.
I choćby mały prześlij znak,
że z wszystkim jakoś się uładzę.

Proszę - to trudne słowo, wiesz,
dla arogantki niepokornej,
która od bułek woli chleb
wypracowany. Bo niegodnie,

nie po jej myśli, kłaniać się;
klęka ścierając kurz spod łóżka.
Zosia - Samosia, nie jej rzecz
kaptować Cię do pchania wózka.

Ani na manny z Nieba deszcz
czekać z cebrzykiem i z dąsaniem.
Pomóż. Jeżeli tylko chcesz…
Może nic złego się nie stanie...

sobota, 4 października 2014

"Daj mi sen" sł. i muz. Jerzy Opaliński





Macius... na jednej z gitar.

Bedzie plyta :)
czwartek, 2 października 2014

“...będą poduszeczki”

a ja dzierżę piórko w dłoni,
bo stosownie lekkie.
lekarz dźwigać mi zabronił,
przepisał tabletki.

a że medykament szkodzi,
bo żółcią zalewa,
więc za ciężkie pióra orle
niech chwyta, kto hart ma;

kto ma zdrowie do podrzutu
i do rwania sztangi.
a ja piórkiem wymaluję
ulotne mustangi,

dwie mimozy, pięć motyli,
zwiewne pajęczynki chwili.

dzierżę piórko - nie ma wagi.
ciężar gatunkowy
ma się nijak do lekkości -
przyjmując na rozum.

no i pióro z pustą dudką
może wypaść z ręki -
śliskie niczym brudne dutki
zarobione lekko.

więc przy piórku pozostanę,
swobodnie uniosę,
niczym bańki - hen! - mydlane,
jak kropelkę rosy.

pióropusza mieć też nie chcę,
bo zbyt mała głowa.
mnie wystarczy miękki puszek -
niech go niosą słowa.

no i zaoszczędzę ręce,
mając wagę słów na względzie.

Obsługiwane przez usługę Blogger.