poniedziałek, 29 czerwca 2015

kaprys

obsyp mnie kwiatami aż do zakichania,
aż po katar sienny, po w gardle drapanie.
obsyp tym co pachnie, tym co kręci w nosie.
rozpłynę się w kwiatkach - będę jak sto pociech.

może być maciejka (cóż, że rozczochrana?) -
całą skrzynkę postaw na moje kolana.
głowę mi obsypuj płatkami piwonii,
a pachnący groszek powkładaj mi w dłonie.

różanecznik cięty połóż na poduszkę,
wymieszaj z jaśminem, płatki róż pod nóżki.
wiciokrzewem wzbogać wonne alergeny.
ja na dowód spuchnę (tego, że doceniam)

i pojadę z tobą wtedy na sygnale,
jak balon rozdęta. i nie będę wcale
mazać się jak baba, że mnie oczy pieką.
spoko, nie uduszę - szpital niedaleko.


sobota, 27 czerwca 2015

panem quotidianum

nie czyń jej jagodą, maliną, cierpkim winem
niech będzie chlebem na zakwasie - niezbędnikiem
codziennych rytuałów brania w dłonie, na ząb

nie wysysaj soku, miodem smaruj i przełykaj
jak zdrową dietę bez ulepszaczy. chemia sama
wytrąca się na podniebieniu (gwałtowne wchodzenie
w reakcje, rozkładanie na czynniki - mniamm)

i takie będą wypieki jaka temperatura, że
schrupać, że kęs za kęsem. że znów, że niedosyt

nie rób z niej deseru - niech będzie podstawą
jadłospisu nie dla jarosza. ciało żytnio - pszenne
codzienna dieta z ziarnami małych słońc.
pięły się do nieba. a niebo było ponad.

nie czyń jej winną. ona nie chce abyś z niej otrzeźwiał
odstawił puste szkło ze zwietrzałą resztką wymieszaną
z kacem. z odczynem obojętnym.


czwartek, 25 czerwca 2015

kołysanka z firanką




rozkołysała się firanka,
zatrzepotało coś na drzewie.
okno otwarte, mętlik w głowie,
pies przeraźliwie jęknął przez sen.

poświata liże fałd zasłony.
gorączka w skroniach, puls aż dudni.
napić się mleka z miodem, czosnkiem,
a potem spać aż do południa.

odespać strachy, grypie zmory,
które wkręciły w myśli grzechy -
pierwszy, że tyle zaniechania
drugi - obawa przed tym trzecim.

a potem jeszcze niespełnienia,
zgubione szanse, klucze, skrzydła…
coś trzepotało się na drzewie
coś zableszczało. coraz widniej.

nikt nie zanucił. warkot przeszył,
jak dreszcz w gorączce, spokój brzasku.
firanka się rozleniwiła.
świt się zaplątał w nocny nastrój.


poniedziałek, 22 czerwca 2015

ile jeszcze twarzy

powiedz jak to jest biec
w beztroski śmiech
w gniewie szczerze krzyczeć
zlizać z płaczu sól
gdy świat uczy nas milczeć
grać sztuczne uśmiechy
by przetrwać
aby przetrwać
niekoniecznie na szczycie

ile jeszcze twarzy przyjdzie nam nałożyć
ile jeszcze farby na płótno na blejtram
ile jeszcze będzie na sercach odmrożeń
ilu nam zabraknie w sobie źródeł ciepła

powiedz dokąd biec
skąd dobiega śmiech
jak się gniewać szczerze
w którym kącie łkać
gdy świat zmienia nas w grymas
w tik szczerzenia zębów
jak przerwać
jak to przerwać
desperacko nim meta

ile jeszcze twarzy przyjdzie nam nałożyć
ile jeszcze farby na płótno na blejtram
ile jeszcze będzie na sercach odmrożeń
ilu nam zabraknie w sobie źródeł ciepła


piątek, 19 czerwca 2015

z duszą

i pomyśleć, że kiedyś żelazka miały dusze. i wtedy
można było bez obaw o temperaturze, o tym,
jak. teraz nie wolno. lepiej na chłodno. i trudno

uwierzyć, że mimo wszystko muszę przypominać
sobie, że prawdopodobnie mam - ja, ty, oni
też. ale tak szybko płyniemy na fali,

wygładzamy zmarszczki, nurty i sinusoidy
w czasach, w których poeci nie chcą pisać
o tym, co kiedyś mieściły w sobie żelazka.

i jak surfowało się z duszą
na desce do prasowania.

czwartek, 18 czerwca 2015

piosenka o sercach i o wszystkożercach

wyłożysz serce, a ja je zjem.
i ty zjesz moje - karmić trzeba,
tuczyć, dogadzać, nie wyschnąć na wiór -
to zdrowa dieta plus kromka chleba.

ty zjesz mi z ręki, ja z dłoni zjem -
będziemy sobie dogadzali.
jakoś przełkniemy, w solniczce sól.
posiłek taki, że aż się chwali.

na twoim daniu zarysowanie,
w moim pęknięcie prawej komory.
więc zamknij oczy i nie patrz na nie.
i ja też przełknę bez drżenia powiek.

a potem troszkę się nam odbije,
zanim ułoży się pod żebrami.
obficie wodą kęs ty popijesz -
chodź, nakarmimy się sercami!

jakoś strawimy sumę rys
i pęknięć - może nie zaszkodzą.
jakoś przełkniemy. w solniczce sól.
no nie wybrzydzaj! toż to miodzio!

 ------

a gdy trawienne soki
zaszaleją - z miejsca
zostaniemy bez serca.

a gdy dopadnie łaknienie
pozjadamy się po kawałku, po szkielet.


wtorek, 16 czerwca 2015

szczodrze

obietnice - tani towar i darmo by targować.
osiągają pułapy - cacanki, słowne pułapki na motyle
twarde lądowania. wiadomość - /last minute of
a hope_and_trust. next the end./

po tak zapisanej zwrotce nie ma odwrotu.
wiersz zastyga jak rozlane mleko. jak atrament -
nie bardzo sympatyczny na dłoni.


sobota, 13 czerwca 2015

żywioł

przespałam burzę (rwała grafit,
targała niebem, a deszcz smagał).
choć zauroczyć mnie potrafi,
dziś przegapiłam nocny spektakl.

a taki żywioł! taki żywioł
umie zachwycić, umie przygiąć...!

w kałuże i w parności ranne
wtopiłam żal, że coś omija.
wilgoć z powietrza w rzęsy drapie
i snuje myśl, że myśl niczyja - 

ta ze mnie, we mnie... ozon przepadł,
jak sen co w błyskach, niczym nietakt.


przyczeszę włosy. wyprostuję
plecy i zacznę dzień od progu.
powtórzę mantrę "nie żałuję
a jeśli już, to przecież mogę,

jak każdy, chmury własne miewać
i ciskać gromy! kiedy trzeba."

czwartek, 11 czerwca 2015

Banalnie spięty tekścik nie o miłości

Nie każ pisać o miłości, bo nie wyjdzie,
albo wyjdzie bokiem - stylem motylkowym.
No i puenta zawieruszy się. Gdzie? Nigdzie!
Nie zawróci falą wzruszeń. Zatem z głowy.

Nie każ pisać w tym temacie. Jest passe.
Dziś za dużo tarapatów wkręca mnie

w ćmoje-boje, w prostowania i w zadumy.
Kark masuję - obolały - coś znów spina.
Nawet nie chcę nic gniewnego z grubej rury.
Ja zwyczajnie pod ciężarem się uginam.

Nie każ pisać o… O, widzisz! Lepiej już
zrobić bilans płatków i koluchów róż.

A ty, człeku, który czytać zamierzałeś
dobry liryk, w którym stylistyczny bajer,
masz za swoje! Bo tu środków się nie najesz.
Tutaj życie w którym ledwie w pionie stoję.

I masuję ten napięty, psia mać, kark.
O miłości czytaj sobie... z ruchu warg.

niedziela, 7 czerwca 2015

licho

dlatego naprzód wciąż idziemy
aby odkrywać stare prawdy
w wertepach które znów przed nami
zakorzeniamy dawny nawyk

to jest jak tik
na tak / na nie
a mimo tylko
licho wie

bo po to wciąż zgłębiamy wiedzę
aby zawrócić w zapytania
o wszystko czego nam nie wiedzieć
w oznajmujących stricte zdaniach

to jest jak tik
na tak / na nie
i mimo szkoły
licho wie

i po to wciąż mamy się uczyć
by się zapoznać z prostą prawdą
że licho wie gdzie dzwonią klucze
chociaż trzymamy je pod pachą

to jest jak tik
no tak czy nie?
a licho zawsze
swoje wie

piątek, 5 czerwca 2015

rozmowa z d-uchem

prosił poeta Antoniego od zguby o stary
kubek z jednym uchem. święty podrapał brodę
zmierzwił włosy - o ile miał. i powiedział "o ile
wiem - nie lepię garnków - zwłaszcza uszkodzonych".
a to feler! poeta pochwycił w lot. kartkę. i napisał
o tym. jak bardzo tęskni się idealnie. jak niełatwo
być świętym. i że łatwiej szukać, niż… znalazł miejsce
w pamięci na dom, który stał się duchem.
z kubkiem z jednym uchem.

Obsługiwane przez usługę Blogger.